.

Makijażowo-pytaniowo :)

29 listopada 2013

Hej Misie :*
Pytałam na facebooku, pytam i tutaj :) Chciałybyście, żebym znów zaczęła malować makijaże? Tak mnie jakoś dzisiaj naszło i stwierdziłam, że sprawiało mi to wiele frajdy. Na co dzień zrezygnowałam z kolorowych mejkapów, ale na potrzeby bloga mogłabym coś wymyślać :) Lubiłam bardzo się malować na kolorowo, ale kiedyś. Chodziłam nieraz jak 'papuga' :) Kolorowo i wesoło :D Tak więc pytam Was o zdanie, czy chcecie bym umieszczała tutaj moje makijażowe poczynania? :D
Dla przypomnienia kilka dawno robionych makijaży:
Więc jak? :)

Zostań ze mną... Błyszczykowe zauroczenie?

26 listopada 2013

Hej Dziubki :*
Wpadam dzisiaj do Was w przerwie między zajęciami. Mam trochę wolnego czasu, więc między nauką na kolokwium postanowiłam coś niecoś naskrobać. Ostatnimi czasy jak zauważyliście, nie mam zbyt dużo czasu na blogowanie. Niestety ostatni okres czasu obfitował w nawał pracy. Co prawda najgorsze już myślę za mną. Została mi ostatnia prezentacja i trzy prace do napisania. Dwie do połowy grudnia, a trzecią do stycznia. Myślę, że jakoś dam radę. Dzisiaj udało mi się zaliczyć kolejną prezentację. :) Ale nie o tym miało być. Początkowo na tapetę miała iść mgiełka od Mariona, ale zdjęcia wyszły jakieś takie ponure. Niestety nie dało się nic z nich 'wyciągnąć', więc sięgnęłam po zdjęcia z dysku. Wśród nich znalazłam błyszczyk od Essence. Byłam pewna, że już o nim pisałam, a tu niespodzianka. Jakiś czas temu go używałam, a ostatnio odszedł jakoś w niepamięć. Myślę, że to najwyższy czas by coś o nim napisać.
Długotrwały błyszczyk do ust jest produktem którego nie zamienisz na żaden inny. Dostępny w kilku intensywnych i zawsze modnych kolorach. Jego struktura jest delikatnie kremowa i trwała. Nie skleja ust, a wygodny aplikator umożliwia precyzyjną aplikacje produktu. Błyszczyki pięknie pachną. (źródło)
Opakowanie jest typowe dla błyszczyków. Napisy na buteleczce się nie ścierają. Jedynie na nalepce na zakrętce. Całość się nie brudzi, nie sprawia problemów. Nie zauważyłam też by błyszczyk się wylewał w torebce czy cokolwiek innego. Zakrętka doskonale zabezpiecza całość. W opakowaniu znajdziemy 13 ml błyszczyku. Jest to dosyć dużo, mimo że buteleczka jest krótka. Zazwyczaj błyszczyki znajdują się w podłużnej buteleczce. Ta jednak jest krótka, ale szeroka. Zajmuje mało miejsca w torebce czy kosmetyczce.
Aplikator jest nietypowy. To gąbeczka zwężona na środku, zaś po bokach szersza. Byłam na początku nieco przerażona, jak tym można się malować. Jednak nie taki diabeł straszny :) Maluje się nim niezwykle wygodnie i jest bardzo przyjemna, jeśli tak to można nazwać. Gąbeczka nabiera odpowiednią ilość produktu. Nie zauważyłam żeby coś się z nią działo. Nie strzępi się, nie niszczy.
Kolor jaki ja wybrałam to 02 MY FAVORITE MILKSHAKE. W buteleczce to bardzo jasny róż. Czegoś takiego szukałam. Jednak po pomalowaniu nim ust poczułam lekkie rozczarowanie. Tym bardziej, że wcześniej przeszukałam internet i nieco o nim poczytałam. Swatche też bardzo mnie przekonywały. Niestety moje usta po pomalowaniu nim zyskują tylko nieco jaśniejszy kolor. Ale różnica jest wręcz minimalna. Po za tym zostawia lekką taflę. Szału niestety nie ma. Ochy i achy internetowe zupełnie mnie nie dotyczą. Błyszczyk, jak błyszczyk. Konsystencja jest nieco gęsta. Tutaj byłam zaskoczona, gdyż dotychczas błyszczyki jakie miałam były bardziej lejące. Co do zapachu, czuć lekką chemię. Ale nie jest źle, gdyż na przód wybija się zapach nieco słodkawy. Wrażliwym noskom może przeszkadzać. Trzyma się standardowo, czyli jakieś dwie godziny gdy nie jemy i nie pijemy. Na początku nie zauważyłam niczego złego, choć im dłużej go używałam i im więcej u mnie sobie leżał, tym coraz gorzej zachowuje się na ustach. Po pomalowaniu po ok. pół godziny tworzy się nieestetyczna 'granica'. Ja osobiście wiem, że nie kupię go ponownie. Ale Wam polecam przejrzeć inne recenzje, bo wiem, że te błyszczyki zgarniają świetne opinie :)

Dostępność/Cena:
Szafy Essence, Drogerie Natura / 8,99 zł.

Moje prywatne odczucia z zabiegu laminowania włosów.

20 listopada 2013

Hej Kochani :*
Ostatnio pogoda nas nie rozpieszcza... Szaro, buro. Nie wiem jak Wy, ale ja ciężko znoszę taką pogodę. Jestem mega senna, nic mi się nie chce. Ogólnie takie rozstrojenie organizmu. Ten tydzień na uczelni też nie rozpieszcza. Prezentacje, kolokwia... Do tego jeszcze ta pogoda. Kombo na całego ^^ Całe szczęście na weekend było nieco słoneczka, więc korzystając z okazji porobiłam zdjęcia kosmetyków, które w najbliższym czasie zrecenzuję. Dziś na ruszt wrzucam zabieg laminowania włosów. Byłam bardzo ciekawa tego kosmetyku, choć odkładałam jego użycie w czasie. W sumie sama nie wiem dlaczego. Kiedy w końcu się za to zabrałam, byłam bardzo ciekawa efektów. Siedząc w czepku już wyobrażałam sobie moje włosy po wysuszeniu. Czy cała te kombinowanie warte jest grzechu...? Zapraszam dalej :)
W zestawie dostajemy saszetkę podzieloną na pół. Dzięki temu zabieg powinien wystarczyć nam na dwa razy. Do tego dołączony mamy czepek utrzymujący ciepło. Sama saszetka nie odbiega niczym od innych. Nie wyróżnia się niczym specjalnym. Czepek utrzymujący ciepło jest dosyć delikatny, więc musimy uważać by go nie podrzeć. Ja niestety przy pierwszym laminowaniu go nieco poturbowałam. Udało mi się co prawda dokończyć zabieg, aczkolwiek już przy zakładaniu czepka lekko go porwałam. Zawinęłam go dodatkowo w ręcznik, gdyż sam nie był już w stanie utrzymać ciepła całkowicie. Niestety po pierwszej aplikacji musiałam go wyrzucić. Moje włosy są już dosyć długie, a mimo to jedna saszetka wystarczyła by pokryć całe włosy. Drugą zostawiłam sobie na później.
Obietnice są dosyć duże i kuszące. Która z nas nie chciała by mieć pięknych, gładkich i zdrowych włosów? :) Moje są w dość kiepskim stanie więc dla mnie brzmiało to jak zbawienie. Nie liczyłam na cud, ale myślałam, że może coś się z nich wykrzesa...
Cały proces jak mamy wykonać laminowanie znajdziemy dość dobrze opisany z tyłu saszetki. Zawartość saszetki to lekko gęsta maź. Dosyć fajnie się rozprowadza na włosach i nie spływa z nich podczas czekania. Zmywa się bezproblemowo. Ja postępowałam zgodnie z tą właśnie instrukcją, a czas wydłużyłam właśnie do 15 minut. Jaki uzyskałam efekt?
Włosy przede wszystkim stały się mniej napuszone. Wyglądały na o wiele zdrowsze niż są. Były miękkie i przyjemne w dotyku. Nie mogłam się nimi nacieszyć. Moje włosy dawno nie były w tak świetnej kondycji. Rozdwojone końcówki stały się jakby niewidoczne, a wszystkie odstające włosy grzecznie się 'uspokoiły'. Ogólnie byłam zadowolona, aczkolwiek aż takiego szału też nie było. Nie oczekiwałam cudów, zważając na stan moich kłaczków. Efekt zadowalający, ale... No właśnie. Gdyby efekt utrzymywał się dłużej, byłoby idealnie. Niestety pięknie było tylko do następnego mycia. Biorąc pod uwagę fakt, że włosy muszę myć co drugi dzień, efekt był krótki. Po umyciu włosy wydawały mi się minimalnie bardziej zniszczone niż były przed zabiegiem. Może to wpływ jakiegoś składnika.. Ja podejrzewam, że drugą saszetkę komuś oddam. Ze swojej strony ani nie odradzam, ale też nie polecam. Jeśli chcecie uzyskać lepszy stan Waszych włosów w szybkim tempie i np. tylko na kilka dni bądź większą imprezę, to można. W tym przypadku sprawdzi się idealnie. Natomiast jeśli oczekujecie długotrwałego efektu, to tutaj tego nie uzyskacie.
A Wy używałyście tego zabiegu? Jakie są Wasze odczucia?

Tani i dobry podkład - czy to możliwe?

16 listopada 2013

Hej :*
Dzisiaj wpadam do Was z recenzją podkładu od Ingrid. Jakiś czas temu postanowiłam w końcu zacząć używać specyfiku zwanego podkładem, fluidem czy jak kto woli. Wcześniej nie odczuwałam takiej potrzeby, jednak moja cera staje się coraz bardziej kapryśna, więc po prostu musiałam, żeby zakryć to i owo. W czeluściach internetu i blogosfery zaczęłam szukać czegoś niedrogiego a dobrego. Nie lubię wydawać nie wiadomo ile na kosmetyki, bo w czasie mojego blogowania odkryłam wiele tanich perełek, które jakością jak i ceną przebijają te wysokopółkowe produkty. Natrafiłam w końcu na kilka pochlebnych recenzji podkładu mało znanej firmy Ingrid. Naczytałam się jednak, ze z dostępnością jest słabo. W każdym razie przeszukałam moje miasto i tylko w jednym sklepiku znalazłam... Typowo gazecianym, choć i kosmetyki też się tam znalazły. Co najciekawsze nawet testery mieli! :D Wzięłam bez zastanowienia, tym bardziej,że i cena zachęcała. Jesteście ciekawi, czy warto było wydać nawet te 7,99 zł? :D
 Dostępne odcienie:
http://www.vpp.pl/index.php?m=product&t=20&pid=7&cid=14#
Podkład dostajemy w czarnej 30 ml tubce. Pojemność z tego co wiem jest typowa dla tego typu podkładów. Całość prezentuje się całkiem przyzwoicie. Kolorystyka jak i cała reszta do mnie osobiście przemawia. Wiadomo-nie jest to produkt wysokopółkowy, aczkolwiek firma postarała się o szczegóły. Napisy się nie ścierają (może jedynie minimalnie na zakrętce nalepka z kolorem). Co ciekawe, zdjęcia robione są po ponad miesiącu codziennego używania. Tak więc jest to najlepszy dowód na to,że nic się złego nie dzieje, jeśli chodzi o napisy i samą tubkę. Niestety nie może być zbyt kolorowo. Zakrętka po pewnym czasie się 'wyrabia' więc musimy uważać by dobrze ją zakręcić i nie 'przekręcić' jeśli wiecie co mam na myśli. Inaczej podkład może być niewłaściwie zabezpieczony. Poza tym tubka nie ma żadnego zabezpieczenia, więc jeśli kupujemy podkład w sklepie, gdzie każdy ma do nich dostęp, to musimy uważać. Mi się udało, gdyż nie dość że były testery, to dodatkowo Pani w kiosku miała tubki schowane za ladą :) Dzięki temu mam pewność, ze nikt nieproszony nie pchał tam swoich łapek :)
Jak widzicie, tubka nie zawiera pompki, przez co może się bardzo brudzić. Niestety wersja z pompką (taka też jest, aczkolwiek droższa) z tego co czytałam może się zacinać. Stąd mój wybór padł jednak na ten typ. Idzie się do tego przyzwyczaić. Tubka jest giętka, więc nie ma problemu z wydobywaniem podkładu.
Odcień jaki wybrałam jest najjaśniejszy z całej gamy. Niestety odcienie są tylko cztery. Porcelana którą mam, nijak ma się faktycznie do tego koloru. Jest dosyć ciemny z nieco żółtymi i pomarańczowymi tonami. Po nałożeniu muszę niestety nakładać troszkę więcej pudru by rozjaśnić go o ton. Nie wiem dlaczego odcienie są tak ciemne... Dla większości Polek może to być spory minus. Całe szczęście nieco bielący puder wyrównuje kolor do koloru szyi. Konsystencja nie jest lejąca, ale też nie jest jakaś zbita.
 Producent obiecuje nam dosyć wiele. Ale... Muszę się zgodzić w większości z tymi obietnicami. Może nie nawilża, ale też nie zauważyłam wysuszenia czy podkreślenia suchych skórek. U mnie często się one zdarzają, więc tutaj ogromny plus. Długotrwałe działanie? Jasne,że tak! :) Tutaj sprawdził się bardzo dobrze. Może nie jest to 16 godzin jak jest obiecywane, ale ciężko znaleźć aż tak trwały podkład. Ja gdy robię rano makijaż, tak wieczorem przy demakijażu jeszcze znajduję większość podkładu na wacikach. W ciągu dnia trzeba go raz przypudrować i może też minimalnie znikać, ale nie jakoś spektakularnie. Tak więc nie musimy się martwić o to czy coś nam nie ubyło :) Daje znakomicie naturalne wykończenie. Jak pytałam koleżanek czy coś widać, to stwierdziły, że wygląda naturalnie, tak jakbym nic nie miała. Nic, czytaj lepszą, naturalną cerę :D Krycie ma średnie w kierunku słabego, ale u mnie to co jest niepożądane zakrywa. Nie poradzi sobie natomiast z większymi wypryskami czy zaczerwieniami, ale od tego już jest korektor. Ja jestem zadowolona z trwałości jak i krycia.
Tutaj jeszcze bez pudru, stąd nieco ciemniejszy kolor.
 
 Jak widzicie na zdjęciach powyżej, podkład daje bardzo naturalny efekt. Nie musimy się obawiać o efekt maski. Czytałam też na wielu blogach, ze ciemnieje w ciągu dnia, jednak ja nie zauważyłam czegoś takiego. Zasycha bardzo szybko na twarzy. Nie w tempie ekspresowym, ale dosyć szybko więc musimy uważać, żeby nie narobić sobie smug. Ja rozprowadzam go palcami i dzięki temu potrzeba go naprawdę niewiele by pokryć całą twarz. Daje dość świecące wykończenie, więc niezbędny jest puder matujący. Jest bardzo wydajny. Używam go ponad miesiąc niemal codziennie, i mam go jeszcze ok 1/3. Za tą cenę uważam, że to naprawdę tani i wydajny podkład.
Dostępność/Cena:
Słaba... Malutkie drogerie osiedlowe, kioski / 8-9 zł

Ze swojej strony polecam go z czystym sumieniem. Jest naprawdę wydajny, tani, trwały. Czego chcieć więcej? :)

Płyn micelarny od Mariona.

12 listopada 2013

Hej Misie :*
Jak tam u Was? :) U mnie powolutku do przodu :) Post już piszę drugi raz, gdyż wcześniej podczas dwugodzinnego okienka blogger zaczął coś szwankować i nie mogłam sobie poradzić. Mam nadzieję, że teraz będzie już lepiej. Dzisiaj przychodzę z recenzją kolejnego produktu od firmy Marion. Jak pamiętacie, dzięki uprzejmości tej firmy otrzymałam paczkę kosmetyków do przetestowania. Większość produktów przypadła mi do gustu. Jedynie maska powędrowała do mojej mamy. Co do dzisiejszego gagatka miałam trochę mieszane uczucia. Najpierw go używałam, potem oddałam mamie, po czym znów do niego wróciłam. Jesteście ciekawi skąd taka a nie inna była jego droga? ;) Zapraszam dalej.
Standardowo kwestie techniczne. Płyn zamknięty jest w przezroczystym opakowaniu z czerwoną nakrętką. Nic nadzwyczajnego. Odkręca i zakręca się bezproblemowo. Otwór przez który wydobywamy płyn nie jest ani za duży ani za mały. Podczas transportu nic się nie wylewało, nie odkręcało samo. Napisy się nie ścierają. Nie mam się za bardzo do czego tutaj doczepić.
Płyn jak na tego typu konsystencję przystało jest płynny niemal jak woda. :D Zapach ma lekko owocowy (?) Tak mi się przynajmniej wydaje. Czuć jednak minimalnie alkohol. Nie pozostaje on długo na naszej skórze, więc nie jest źle. Pora zmierzyć się z obietnicami producenta... Płyn zmywa makijaż, owszem. Jednak żeby się go całkowicie pozbyć, musimy się dosyć mocno i długo natrzeć. A jak wiadomo, oczy są dosyć delikatne. Nie ukrywam, że można stracić kilka rzęs... Nie o to nam tutaj chodzi, prawda? Płyn ma zmyć makijaż i tyle. Zmywać, zmywa ale jakim nakładem pracy i nerwów. Do tego miałam zawsze wrażenie, że nie do końca mam zmyty podkład z twarzy i dodatkowo resztki zmywałam żelem. A dlaczego miałam od niego odskoki i powroty? Otóż po pierwszym użyciu zniechęcił mnie do siebie. Wówczas mama się ucieszyła i poleciał do niej. Ale myślę sobie, spróbuję dać mu drugą szansę. Przy drugim podejściu było to samo, więc zrezygnowałam. Jak chusteczki bardzo polubiłam, tak płyn mnie niestety nieco zawiódł. Wieczorem oczekuję szybkiego demakijażu, a tutaj tego nie dostałam. Plusem jest natomiast to, że zostawia cerę lekko nawilżoną i nie zapycha. 
Na koniec skład dla zainteresowanych: 
Dostępność/Cena:
Drogerie, klik / 4,85 zł

Myślę,że cena nie jest wygórowana, ba, jest niska. Aczkolwiek ja się nie skuszę na kolejne opakowanie.

Darmowe uściski w różowym kolorze :)

9 listopada 2013

Hej :)
Dzisiaj tytuł dość przewrotny. Darmowe uściski w różowym kolorze to nic innego jak przesłodki lakier do paznokci firmy Essence o nazwie "free hugs". Zupełnie nie wiem dlaczego jeszcze nie pojawiła się jego recenzja. Jakoś na dniach gdy zapomniałam wziąć ze sobą aparatu do domu wpadłam na pomysł. Przejrzałam kartę pamięci i znalazłam jakieś zdjęcia, jednak na recenzje tych kosmetyków jest jeszcze ciut za szybko. Zaczęłam więc szperać na dysku w poszukiwaniu czegoś co nadawało by się do notki. I trafiłam na folder, który kiedyś w celu zwolnienia miejsca na karcie, przeniosłam na dysk laptopa. I w ten sposób odkopałam zdjęcia przecudnego lakieru o którym dzisiaj mowa. Tego ślicznotka dorwałam w drogerii Natura za 7 czy 8 zł. Niestety nie pamiętam dokładnej ceny. W każdym razie nie była jakoś szczególnie wysoka. Wówczas szukałam jakiegoś neonowego różu na paznokcie, więc padło na Essence. Kolor nie jest do końca taki jakiego szukałam, ale rzuca się w oczy :) Ciekawi jak się spisał? Zapraszam dalej :)
Zacznijmy od kwestii typowo technicznych. Lakier nosi wdzięczną nazwę 106 free hugs. Buteleczka jest standardowa dla Essence, ale jakże urocza. Jest to lekki kształt klepsydry. Buteleczka zawiera 8 ml emalii. Wydaje mi się, że to tak w sam raz. Jeśli uwielbiacie kolor różowy tak jak ja, to zdążycie go zużyć zanim się zglutuje czy wyschnie. Na górze zakrętki znajduje się znaczek firmy. Wszystko utrzymane jest w bardzo ciekawej oprawie. Zdecydowanie te maleństwa przyciągają uwagę w sklepie. Z tego co wiem, są to nowe buteleczki. Stare były bardziej kanciaste, pojemność zwiększyła się z 5 ml do 8 ml, poprzedni pędzelek był po prostu zwyczajny a obecny jest dosyć szeroki. Nie jestem w stanie jednak powiedzieć czy cokolwiek zmieniło się w kwestii samego lakieru, jednak zmiana buteleczek wyszła im na prawdę na plus :)
Kolejną kwestią jest oczywiście pędzelek. Jest on dosyć płaski, ale szeroki. Umożliwia to precyzyjne i szybkie pomalowanie płytki paznokcia. Nabiera może troszkę za dużo lakieru, jednak można ten nadmiar w bardzo łatwy sposób 'zdjąć'. Bardzo mi on odpowiada. Moje paznokcie są dosyć krótkie, jednak szerokie. Ten pędzelek sprawdza się przy nich znakomicie.
A teraz to co Tygryski lubią najbardziej, czyli efekt na pazurkach :) Niewdzięczny jest ten Maluch. Strasznie ciężko było mi go uchwycić na zdjęciach. Wydaje mi się, że na ostatnim zdjęciu wyszedł najbardziej 'podobny' do siebie. Jest to róż a'la lalka Barie. Niby to róż, ale z tonacjami fioletów. Taka mała mieszanka. Ale bardzo uroczy i 'twarzowy'. Taki efekt uzyskamy już dwiema cienkimi warstwami. Mnie ten efekt zadowala w zupełności. Wiadomo, że fajniej by było, gdyby wystarczyła jedna warstwa. Jednak nie można mieć wszystkiego. Schnięcie w normie. I tu mogłabym już zakończyć swoje ochy i achy. Niestety... Idealnie być nie może. Największą wadą tego cuda jest trwałość. Już drugiego dnia po pomalowaniu możemy się spodziewać odprysków. Nie próbowałam żadnych wspomagaczy typu top coat czy bazy. Może one przedłużyłyby trwałość lakieru. Będę szukała jego odpowiednika, aczkolwiek bardziej trwałego, gdyż z tym kolorem bardzo się polubiłam. Ze swojej strony jednak nie mogę go ani polecić, ani odradzić. Musicie sami zdecydować czy odpowiada Wam taki stan rzeczy, czy jednak nie.

Dostępność/Cena:
Drogerie Natura, ostatnio zauważyłam również szafę Essence w Douglasie w ZG. / ok. 7-8 zł

A Wam jak się widzi taki kolor? :)

Demakijaż chusteczkami? Why not? :D

5 listopada 2013

Hej Dziubki :* :)
Wiem, wiem ostatnio jakoś słabo idzie mi godzenie uczelni z blogiem, ale się staram :D Notki pojawiają się troszkę rzadziej, ale są. Ta pogoda dodatkowo jakoś mnie zniechęca do wszystkiego. Zimno, ponuro, deszczowo. Nie taką jesień lubię... W sumie jest tak zimno, że ratuję się już zimową kurtką. W poniedziałek jak przyjechałam w jeszcze jesiennej, to mnie tak wywiało i wymroziło, że jakiś koszmar. Geniusz oczywiście zimową miał tutaj w Zielonej, więc przez weekend w domu wspomagałam się ciepłymi sweterkami. Ale już mam swoją kurtałkę i jest dobrze. Ale nie o tym dzisiaj miało być. Pamiętacie, jak miesiąc temu pisałam Wam o paczce niespodziewajce od firmy Marion? Powoli nadchodzi czas na recenzje. Produkty, które dostałam dosyć łatwo jest zweryfikować i ocenić. Dlatego na pierwszy ogień idą chusteczki do demakijażu, które skończyły mi się jakoś na dniach. Tak więc zapraszam serdecznie :)
 Zacznę od kwestii technicznej, czyli samego opakowania. Typowe dla tego typu demakijażu. Chusteczki zamknięte są w niebiesko-białym opakowaniu. W sumie białe są tylko śnieżynki(?). Jakoś tak nastraja bardzo zimowo i osobiście mnie nie przyciągnęło by w sklepie. A przynajmniej nie w tym okresie czasu jaki mamy teraz. Wolę żywsze kolory, ewentualnie mniej zimowe. Na przodzie znajdziemy logo firmy oraz informację dla jakiego typu skóry chusteczki są przeznaczone. Moja skóra jest raczej mieszana a nie sucha, aczkolwiek bardzo wrażliwa. Nie zniechęciło mnie to jednak. Już pierwszego dnia po otrzymaniu paczki zaczęłam testowanie :D Chusteczki są chronione przed wyschnięciem specjalnym zamknięciem. Niestety muszę się przyczepić do tego aspektu, bo czasem miałam wrażenie, że nie do końca chce się zamknąć, przez co chusteczki mogłyby wyschnąć. Nic się jednak takiego nie działo, gdyż przy samym końcu zamknięcia klej trzymał na tyle dobrze, że nie dopuszczał powietrza. Z tyłu opakowania znajdziemy najważniejsze informacje na temat samych chusteczek, ich składu czy też dane firmy.
 Przejdę teraz do samego działania chusteczek. Nie ukrywam, że taka forma demakijażu niezmiernie mi się spodobała. Przede wszystkim wygoda. Mogłam spokojnie siedzieć w pokoju, oglądać film i przy okazji robić demakijaż. Wygoda jak się patrzy. :D Jedna chusteczka jest dosyć dobrze nasączona płynem, przez co wystarczała na demakijaż całej twarzy. Dzięki temu opakowanie zawierające 25 sztuk chusteczek starczyło spokojnie na 25 dni. Zapach jest całkiem przyjemny, taki delikatny, nieco kremowy. Czuć go jeszcze chwilę po demakijażu. Chusteczki nie zostawiają po sobie żadnego filmu, czy niepotrzebnej powłoki. Przez okres używania i po nie zauważyłam żadnych efektów ubocznych. Nie wysypało mnie, nie podrażniło, ogólnie nic złego nie zauważyłam. Za to całkiem fajnie zmywały caluteńki makijaż. Radzę jednak uważać, by nie wprowadzić za dużo płynu przypadkiem do samej gałki ocznej. Może być nieco nieprzyjemnie :) Przyznam się szczerze, że chusteczki przypadły mi do gustu. Nie ukrywam, że może w najbliższym czasie zakupię jakieś :) Wiem, ze są na ich temat różne opinie, ja jednak polecam.
Dostępność/Cena:
Drogerie Natura (jeśli się nie mylę) / ok. 4-6 zł

Ja ze swojej strony polecam. Zaznaczam też, że fakt iż dostałam je nieodpłatnie nie wpłynął na moją recenzję ;) A Wy? Jaką formę demakijażu preferujecie? :)

Month in photos. - October 2013

1 listopada 2013

Hej Dziubki :*
Na wstępie baaaardzo przepraszam za moją nieobecność. Przyznam szczerze, nie sądziłam, że drugi rok studiów będzie taki zapchany. W tygodniu wiecznie nie mam na nic czasu poza uczelnią, a na weekendy widuję się z moim N. i tak jakoś leci. Postaram się to nadrobić, jednak nie wiem z jakim skutkiem. Jak wracam z uczelni to robię zadania, jem kolację i spadam spać. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego jak uczelnia mnie pochłania. Do tego dochodzą prace, prezentacje, referaty... Aż się boję co będzie na trzecim roku O.o Ale w każdym razie mimo wiecznego zabiegania, udało mi się porobić parę fot, coby Wam pokazać mój pierwszy miesiąc na uczelni w skrócie. Jesteście ciekawi? Zapraszam dalej :)  (A już na dniach zaczynam serię postów firmowych :D Znaczy się najwyższa pora zabrać się za recenzje produktów Mariona, tym bardziej że już wczoraj zużyłam ostatnią chusteczkę do demakijażu, a mgiełka towarzyszy mi prawie codziennie od niemal miesiąca.) :)
1.Środa, godzina 11:15 - WEEKEND! :D
2.Naleśniczki :D Omnomnom :D
3.Moje nowe odkrycie ;) Całkiem niezły podkład za niską cenę. Niebawem recenzja :)
4.Dziękuuuuję Misie :)
5.Jeden z najlepszych deserów jakie jadłam w swoim życiu <3
6.Pyszne Tescowe chrupki :D
7.Niespodziewajka od firmy Marion <3
8.Wszędzie widzę serducha... Cyba jest ze mną źle ^^
9.Insalata Greca <3
10.W przerwie między zajęciami..
11.Zaczyna podobać mi się gotowanie :D Paluszki puree z serem :)
12.W końcu mam wspólną fotkę moich dwóch Misiaczków najsłodszych :)

A Wam jak minął październik? :)