Hej Misiaki :*
Miałam być systematyczna, ale jakoś tak ciężko mi to idzie. Może to wina pogody? Było baardzo ciepło co mnie demotywowało :D Wygrzewałam się na balkonie na leżaku i czas sam leciał. Ale jestem i przychodzę z dość ciekawą recenzją. Ale zanim to, to zaproszę Was jeszcze raz na mojego instagrama KLIK gdzie będziecie ze mną na bieżąco. Tam też wczoraj dodałam zdjęcie moich nowych cudeniek :) Udało mi się kupić w Deichmannie wymarzone balerinki. Jak część z Was chyba na samym początku bloga czytała, mam dość małą stopę. Znaleźć na mnie normalne buty graniczy z cudem. Ale udało mi się i to takie jakie chciałam. Jestem z nich baaardzo zadowolona. Zobaczymy tylko czy ćwieki nie będą odpadać. Chyba się znowu rozpisałam :D Ale już przechodzę do sedna notki, czyli recenzji mojego pierwszego w życiu kremu BB. Ale nie byle jakiego, tylko prawdziwego, azjatyckiego. Czy było to wow, czy nie? Zapraszam dalej ;)
Zacznę może od kwestii samego opakowania. Gdy dostałyśmy krem na spotkaniu blogerek, zaświeciły mi się oczy. Azjatycki krem bb, do tego w całkiem fajnym opakowaniu. Szata graficzna biało-różowo-czarna mocno do mnie przemawiała. Jakby nie patrzeć to moje ulubione połączenie kolorystyczne. Kartonik oczywiście dość szybko wyrzuciłam. Po otwarciu dostajemy w takiej samej szacie tubkę. Po odkręceniu nieco się zdziwiłam małym ujściem kremu. Najbardziej odpowiada mi oczywiście pompka, a na drugim miejscu właśnie taki mały otwór. Ale narzekać nie ma na co bo wydobywa się całkiem nieźle. Po czasie niestety zakrętka się wyrabia i nie dokręca się równo. Oczywiście zatyka szczelnie otwór, ale jest jakby to powiedzieć krzywa. Nie przeszkadza to jednak w użytkowaniu. Całość opakowania zawiera aż 50 ml kremu, co w porównaniu do podkładów jest dość dużą ilością. Do tego nie zauważyłam ścierania się napisów, czy czegoś złego co mogłoby się dziać.
Krem jest dość jasny. Gdy na spotkaniu otworzyłyśmy go z dziewczynami to lekko się wystraszyłyśmy, bo był aż siny. Jednak po kontakcie z cerą znika ten odcień i ładnie się stapia delikatnie rozjaśniając nam buźkę. Myślę, że bladolice (w tym również ja) byłyby zadowolone z koloru. Konsystencja jest w sam raz, nie jest wodnista ani też zbita. Ale na tym niestety plusy się kończą. Zacznę od zapachu, a raczej lekkiego smrodku. Nie jest może on wyczuwalny po aplikacji, lecz wiadomo, po powąchaniu nie jest miło. Mi to nie przeszkadzało, tym bardziej że na twarzy go nie czuć. Mimo, że stapia się z cerą, to prawie kompletnie nie kryje. Dla osób o ładnej cerze może być dobry, ale ja potrzebuję krycia. Tutaj tego nie zaznamy. Tak samo kiepsko jest z trwałością. Po zaledwie kilku godzinach znika z twarzy odsłaniając to czego nie powinien. Liczyłam na fajny krem bb, jednak się zawiodłam. Nie dałam po prostu rady nosić go solo przez dłuższy czas, bo nie tego szukam. Ale za to świetnie nadaje się do rozjaśniania podkładów nie ujmując ich właściwości. Np. ja mieszam go z podkładem Pierre Rene. Całość posiada wtedy właściwości owego podkładu, tyle że jaśniejszego :) Nie wiem jak jest z dostępnością, bo na stronie http://pinkmelon.pl/index/ od której go mam nie mogę go znaleźć. Z ceną to samo. Niemniej jednak lekko zraziłam się do azjatyckich kremów bb.
Do następnego :*