.

Oprócz błękitnego nieba... Lakier od Bell.

30 czerwca 2014

Hej :*
Notka miała się ukazać jutro z rana, ale co mi tam :D Jutro jadę znów do Zielonej po ostatni wpis i zdać indeks. Sesję skończyłam co prawda już dwa tygodnie temu, ale ostatni wpis otrzymam dopiero jutro. No, ale to tylko formalność :) Dziś przychodzę do Was z kolejnym lakierem do paznokci. Tym razem jest to szybkoschnący błękitek od Ladycode by Bell. Lakier dostałam od mamy. Kupiła go w Biedronce bo jej się spodobał. Jednak na jej paznokciach już zapał opadł i tak trafił do mnie. Ja go pokochałam od pierwszego pomalowania. Oczywiście za kolor. A jak to jest z resztą właściwości? Zapraszam dalej :)
 Lakier dostajemy w opakowaniu zabezpieczonym plastikiem. Jest to świetne rozwiązanie, biorąc pod uwagę fakt, że chcemy kupić niewyschnięty lakier. Dzięki temu mamy pewność, że nikt wcześniej nie macał naszego egzemplarza. Pojemność jest standardowa, lakier w dość dużej i ciekawej buteleczce. Napisy szybko się nie ścierają, zakrętka się nie psuje. Wszystko w jak najlepszym porządku. Nie mam się tutaj do czego przyczepić.
 Moją największą uwagę poza kolorem, przykuł pędzelek. Nie wiem czy wcześniej się z takim spotkałam. Ścięty prosto, płaski, szeroki. Bałam się go na początku. Jednak moje obawy zniknęły wraz z pomalowaniem. Nie smuży, równomiernie rozkłada lakier na płytce, świetnie dopasowuje się do kształtu paznokcia. Moje początkowe przerażenie stopniowo opadło. Polubiłam się z tym pędzelkiem. Chociaż teraz na mojej krótszej płytce może być troszkę gorzej, ale i tak źle nie jest.
Jeśli chodzi o krycie, to jestem z jednej strony rozczarowana obietnicami producenta, a z drugiej nie liczyłam na cuda. Teoretycznie powinna nam wystarczyć jedna warstwa do pełnego krycia, jeśli wierzyć w zapewnienia. W praktyce jednak do pełnego krycia potrzeba dwóch warstw. Nie jest to jednak uciążliwe, gdyż lakier zasycha bardzo szybko. Nie jest to może ekspresowe, ale ja, osoba niecierpliwa jestem zadowolona. Malowanie tym lakierem jest przyjemne i bezproblemowe. Niemniej jednak wszystko zależy od koloru, bo miałam inny z tej serii i to była istna katorga. Nie chciał schnąć, krył kiepsko. Tak więc uważajcie :) A co do trwałości, po dwóch dniach ścierają się końcówki, ale na mojej płytce to norma. Jak widzicie, lakier jest całkiem fajny, tylko uprzedzam przed innymi kolorami.
Dostępność/Cena:
Biedronka, Szafy Bell / ok. 6zł

A Wy? Mieliście ten lakier? Polecacie inne kolory?

Wibo Candy Shop. Cukierkowy piasek nr 2.

27 czerwca 2014

Hej Rybki :*
Zaczęliście już wakacje? Czy dalej męczycie się z sesją, bądź macie dopiero zakończenie roku? :) Ja wakacje mam już od ponad tygodnia i staram się wypocząć na maksa. Przede wszystkim odsypiam rok akademicki ^^ Wstawanie rano nie jest dla mnie. Gdzieś tak 10-11 to owszem, ale nie wcześniej :D Choć korzystam też w inny sposób i załatwiam wszystkie sprawy, m.in. latam po lekarzach. Tu leki na alergię, tu usunięcie pieprzyka... Ale jest dobrze. Przy okazji chciałam się Was spytać, jak Wam się widzi nowe tło zdjęciowe? Wydaje mi się, że jest o wiele lepsze niż czyste, białe. Ale pytam Was :) Dzisiaj nie będę gderać o sobie, tylko przychodzę do Was z recenzją całkiem ciekawego lakieru do paznokci. Wpadł do mojego koszyka podczas wizyty w Rossie tylko dlatego że szukałam podobnego koloru, a lakier z Bell mnie zawiódł. Pokochałam go za kolor. A jak z resztą? O tym dalej :)
 Opakowanie jest całkiem zwyczajne. Kanciasta buteleczka z białymi napisami. Nic szczególnego. Jak widać, napisy dość szybko i łatwo się ścierają. Za to duży minus ode mnie. Poza tym nie mam się do czego doczepić. Zakrętka się nie przekręca, a dokręca bardzo dobrze. Nie powoduje dzięki temu szybkiego wysychania lakieru. Buteleczka zawiera 8,5 ml lakieru, co jest dość standardową pojemnością. Obawiam się, że zanim wyschnie, nie zdążę go zużyć.
Pędzelek jest standardowy, ścięty równo. Dobrze się nim maluje, bez problemu pokrywa całą płytkę. Oczywiście trzeba uważać, jeśli jest się gapą jak ja, by się nie upaćkać na skórkach. Niemniej jednak dla normalnego użytkownika, nie powinien stwarzać problemu.
Jeśli chodzi o zapach, to jest to taki sam smrodek jak w przypadku innych lakierów. Pod tym względem niczym się nie różni. Kolor jest nieco bardziej neonowy niż na zdjęciach. Za nic nie mogłam go złapać aparatem. Krycie uzyskujemy już przy dwóch warstwach co jest całkiem niezłym wynikiem. Schnie bardzo szybko, co ułatwia aplikację. Ja, osoba niecierpliwa jestem usatysfakcjonowana. Jeśli chcemy nieco przyspieszyć schnięcie (choć wydaje mi się, że jest to niepotrzebne) możemy użyć wysuszacza, który niestety zepsuje nam efekt piasku. Natomiast w kwestii trwałości jest gorzej. Na moich paznokciach bez jakiegokolwiek topu wytrzymuje do dwóch dni. Po tym czasie dość widocznie zaczynają ścierać się końcówki. Nie jest to może efekt wow, ale tragedii też nie ma. Miałam już lakiery, które trzymały się jeden dzień.. Z tego co wiem, jest to limitka, ale można je jeszcze czasem spotkać. Są chyba dostępne w czterech kolorach. Na stronie wibo jeszcze widnieją, więc musicie poszukać w Rossie :) Ja polecam ze względu na szybkość schnięcia, kolor i efekt piasku.

Dostępność/Cena:
Rossmann / ok 7 zł.

Miałyście ten lakier? Polecacie jakieś inne ciekawe piaski? :)

Moja pielęgnacja wysokoporowatych włosów.

23 czerwca 2014

Hej Rybki :*
Długo mnie nie było, wiem. Ale nie dość, że miałam sesję, to jeszcze przed nią było mnóstwo zaliczania. Jakieś kolokwia, prace, prezentacje... Sami rozumiecie. No, ale w końcu jestem. Post miał być inny, ale w związku z tym co wczoraj usłyszałam, zmieniłam nieco zdanie. Dziś będzie nieco o pielęgnacji moich włosów. W końcu ktoś zauważył efekty owej pielęgnacji i usłyszałam właśnie, że moje włosy wyglądają na zdrowe. Na fali tego co z nimi robiłam wiele lat, to niezły komplement. Jak wiecie, prostowałam je przez kilka lat. Do tego suszyłam suszarką, a moja pielęgnacja ograniczała się do najzwyklejszej odżywki. Ale jakiś czas temu prostownicę rzuciłam w kąt, zakupiłam potrzebne działa i zaczęłam pielęgnację. Od tej pory minęło kilka miesięcy i włosy mają się znacznie lepiej. Ale zacznę może od początku..
 Na dzień dzisiejszy moja pielęgnacja składa się z:
1.Maski Kallos Keratin.
2.Oliwa z Oliwek Extra Virgin.
3.Odżywka do włosów Ziaja intensywna odbudowa do włosów zniszczonych.
4.Szampon Timotei Jericho Rose Intensywna odbudowa.
Zacznę od podstawy, czyli szamponu. Próbowałam Babydream. Robiłam do niego dwa podejścia i ciągle to samo. Włosy były jeszcze bardziej przesuszone, a olejowanie czy odżywianie nic praktycznie nie dawało. Było gorzej niż kiedykolwiek było. Przerzuciłam się znów na szampony z SLS i włosy wyglądają lepiej. Nie ma co siać paniki i jeśli coś służy włosom, to dobrze :) Po SLS nic mi nie jest, nie swędzi mnie skóra głowy, włosy się dodatkowo nie przesuszają. Tak więc stanęło na Timotei, ponieważ dobrze domywa oleje i ładnie pachnie. Recenzja jeszcze będzie, choć jak dla mnie jest to całkiem przyzwoity szampon.
Kolejnym ogniwem jest olej, a dokładniej oliwa z oliwek. Długo zastanawiałam się jaki olej wybrać po Alterra. Po przeszukaniu internetów i mnóstwie czasu spędzonego na stronach włosomaniaczek udało mi się określić porowatość moich włosów, a co za tym idzie, dobrać olej. Efekty są zdecydowanie lepsze niż po olejku z Alterry. Zdaję sobie sprawę, że po tak długim niszczeniu, włosy wrócą do normy po dłuuugim czasie, ale jest coraz lepiej. Nie mam już takiego siana na głowie, a staram się olejować co drugi dzień. Nakładam oliwę na sucho, na około dwie godziny. Zauważyłam, że krócej trzymana nie daje nic, a dłużej robi mi siano z włosów. Dwie godziny to czas dla mnie optymalny, który daje świetne efekty. Jeśli jeszcze nie olejujecie włosów, polecam jak najbardziej :)
Trzecim ogniwem jest odżywka z Ziaji. Wcześniej miałam do włosów farbowanych, a teraz kupiłam wersję do zniszczonych. Poprzednia bardzo mi przypadła do gustu, ale chciałam wypróbować czegoś innego. Los chciał, ze padło znów na Ziaję, która jest jeszcze lepsza niż wersja czerwona. Uwielbiam tą odżywkę. Kupiłam ją za niecałe 5zł i pokochałam. Polecam, jeśli jeszcze jej nie miałyście :) Recenzja będzie, ale już teraz mogę Wam zdradzić, że warto w nią zainwestować. Używam ją naprzemiennie z maską Kallosa. Oliwę używam (a przynajmniej staram się) przed każdym myciem, natomiast odżywka ląduje na włosach co drugie mycie.
Ostatnim ogniwem i moim zdecydowanym odkryciem jest maska keratynowa z Kallosa. Długo wzbraniałam się przed jej kupnem. W końcu otworzyli w Zielonej Górze Hebe i mogłam ją dostać stacjonarnie. Jednak ciągle jakieś zakupy były ważniejsze. W końcu się zawzięłam i wpadła do koszyka. Zastanawiałam się, którą wziąć, jednak padło na ponoć tę najlepszą. Na razie jestem w trakcie testowania i dużo Wam nie powiem, jednak pozytywnie mnie zaskakuje z każdym użyciem. Żeby nie przeproteinować włosów, używam ją na zmianę z odżywką Ziaji. Ten duet spisuje się całkiem fajnie.

Jak widzicie, moja pielęgnacja włosów jest dość prosta, aczkolwiek skuteczna. Nie lubię mieć zapasu kosmetyków, bo nigdy nie wiem po co sięgnąć. Dlatego zawsze mam tylko jedną maskę, jeden olej, jedną odżywkę i jeden szampon. Gdy się kończą, kupuję dopiero kolejne. Pomyślicie sobie, to w takim razie jaka ze mnie blogerka urodowa? A taka, która lubi minimalizm w kosmetykach :) Róże do policzków mam dwa (różowy i brzoskwiniowy) i zawsze ciężko mi wybrać który użyć... Stąd staram się zużyć jedno, by potem kupić kolejne :D 
A jak wygląda Wasza pielęgnacja? Używacie któryś z powyższych kosmetyków?

Pierre Rene Skin Balance. Porównanie starej i nowej wersji.

5 czerwca 2014

Hej Misie :*
Jestem w końcu. Sezon około sesyjny niestety się już zaczął. Pierwszy egzamin co prawda mam dopiero za tydzień, ale i tak mam niezły zapiernicz. Prace, kolokwia, prezentacje.. Jedynym plusem jest fakt, że chociaż z jednego egzaminu jestem zwolniona. Ale blog przecież nie może odejść na dalszy plan. Dziś chciałam Wam napisać o podkładzie niby idealnym. Jakiś czas temu pisałam Wam o starej wersji podkładu Pierre Rene SB. Polubiliśmy się bardzo, do tego stopnia, że kupiłam kolejną buteleczkę, tym razem nową 20. Jaśniutki, idealny. Ale jak to wygląda w porównaniu ze starą najjaśniejszą wersją? Czy nowa dalej jest tak dobra?
Standardowo opakowanie na początek. Po lewej jest nowe, po prawej stare. Zdecydowanie nowy design jest lepszy. Podkład wydaje się bardziej profesjonalny, droższy. Bardzo przypadło mi do gustu. Lepiej widoczne napisy, z tyłu skład jest o wiele bardziej widoczny (co zobaczycie na końcu). Design zmieniony na plus. Choć znalazłam jeden minus nowego opakowania. Nie widać aż tak jak poprzednio zużycia podkładu. Trzeba odkręcić pompkę by coś zauważyć. W kwestii pompki właśnie nic się nie zmieniło. Nie zacina się, ale dalej tak samo brudzi zatyczkę.. Reszta tutaj bez zmian.
Jeśli chodzi o dobór koloru, zdecydowanie należy się ogromny plus firmie. Nowy odcień (20 Champagne, po lewej) nada się dla bladych osób. Natomiast po prawej stronie znajduje się najjaśniejszy odcień jeszcze przed wprowadzeniem nowej (21). Widać tutaj ogromną różnicę w kolorach. Pierre Rene zrobiło duży ukłon w stronę konsumentów. Wzięli pod uwagę fakt, że są na tym świecie bladolice (np. ja :D) i stworzyli coś dla nas. Ale, ale... Co z tego jak kolor jasny, jak właściwości... No właśnie..
Na zdjęciu powyżej po lewo stary najjaśniejszy odcień (21), po prawo najnowszy (20). Różnica jest ogromna. Ale poza kolorem, nieco zmieniło się we właściwościach. Zaznaczam od razu, że mam cerę mieszaną, w kierunku tłustej, a na innej może się sprawdzić inaczej. Starą wersję używałam z przyjemnością (choć musiałam rozbielać podkład pudrem). Trzymał się cały dzień, nie ważył, nie rolował. Wszystko było pięknie. Natomiast po zmianie moja cera już średnio się z nim dogaduje. Po kilku godzinach zaczyna się nieestetycznie warzyć. Wymaga również przypudrowania dość szybko bo świecę się jak psu nie powiem co. Nie mam pojęcia co się zmieniło, jednak starą wersję uwielbiałam, a nową niekoniecznie. Nie sięgnę po niego więcej, niestety. Jak starą wersję wychwalałam, tak po zmianie nie polecam. Nie wiem, może to wina składu, może producent coś nakombinował? W każdym razie ja będę się od niego trzymała z daleka. A szkoda... Wydajność taka sama.
Dostępność/Cena:
Małe drogerie, Allegro / ok. 22-26 zł.

A u Was jak się sprawdziła nowa wersja?