.

Stuprocentowy olej sojowy BingoSpa. Walczymy o piękne włosy.

25 lutego 2015

Hej :* Cieszę się bardzo, że pod poprzednim postem podjęłyście taką jakby dyskusję na temat operacji plastycznych. Uwielbiam odpisywać Wam na komentarze i widzieć, że jesteście zaangażowani w życie bloga. To daje mi tak mocnego kopa, że sobie tego nie wyobrażacie. Przy okazji chciałam też napomknąć, że jeśli gdzieś mnie mijacie na ulicy, nie bójcie się podejść, porozmawiać. Ja nie gryzę :D A ja potem myślę, że mam coś na twarzy, albo jestem gdzieś brudna :P Nie gryzę, serio. W każdym razie, dzisiaj chciałam Wam zaprezentować olej, który ostatnio zagościł w mojej pielęgnacji włosów. W niedawnym poście o mojej aktualnej pielęgnacji wspomniałam Wam tylko delikatnie o nim. Przyszła jednak pora na pełną recenzję, ponieważ właśnie udało mi się go wykończyć. Ciekawi jak sprawdził się w pielęgnacji włosów wysoko/średnio porowatych?
Olej sojowy BingoSpa zawiera 15% nasyconych kwasów tłuszczowych, 48-58% kwasu linolowego, 20-30% kwasu olejowego, 7-12% kwasu palmitynowego, 4-10% kwasu alfa-linolenowego, 2-6% kwasu stearynowego, ok. 2% kwasu arachinowego, bogaty w witaminę E i naturalną lecytynę. Ze względu na zawartość kwasów tłuszczowych, olej sojowy BingoSpa może być wykorzystywany jako emolient lub jako naturalne źródło wielonienasyconych kwasów tłuszczowych odbudowujących naturalną barierę ochronną skóry.  W oleju sojowym BingoSpa w największej ilości występuje kwas linolowy, który przywraca skórze właściwy poziom nawilżenia.
Olej sojowy BingoSpa przeznaczony dla skóry tłustej, mieszanej (z tendencja do tłustej), zanieczyszczonej i wrażliwej. Stosowany może być jako olejek do kąpieli. Dobrze wchłaniany przez skórę, chroni ją przed utratą wilgoci. Koncentracja w kosmetykach do 100%. Olej sojowy BingoSpa może być stosowany bezpośrednio na skórę. Olej sojowy BingoSpa nie powinien być podgrzewany do temperatury wyższej niż 65°C.    Źródło
Olej jaki otrzymujemy, zamknięty jest jak przystało na tego typu produkt, w ciemnej buteleczce. Nalepka niestety dość szybko się brudzi. Prosta, przemyślana i ciekawa szata graficzna cieszy oko. Wygląda nieco aptecznie, ale zarazem ciekawie. Nakrętka jest typowa, choć z naolejowanymi dłońmi może być problem przy jej zakręceniu. Otwór był zabezpieczony, dzięki czemu podczas transportu nic się nie miało prawa wylać, a i przy okazji wiedziałam, że nikt przy nim nie majstrował. Nie wiem, czy olej dostępny jest stacjonarnie. Jeśli tak, wtedy bardzo dobrze, bo nikt nie będzie go niepotrzebnie macał. Ale poza szatą graficzną, niezwykle ważne jest działanie...
Posiada on lekko żółtą barwę oraz oleistą konsystencję. Nie jest gęsty, ani też wodnisty, ale coś pomiędzy tym. Od razu lojalnie uprzedzam, że śmierdzi... Wrażliwcom zdecydowanie odradzam. Ja jakoś to zniosłam, mimo że włosy jeszcze jakiś czas nawet po umyciu trzymają ten zapach. Olej można stosować do ciała, twarzy jak i na włosy. Oczywiście nie zaskoczę nikogo, jeśli powiem, że u mnie lądował tylko na włosach. Ostatnio zauważyłam, że moje włosy nie reagują już tak dobrze na oliwę jak kiedyś. Żeby nie ryzykować, postanowiłam tym razem postawić na olej z grupy do włosów średnioporowatych. I to był strzał w dziesiątkę. Nakładałam go przed myciem na około trzy godziny. Potem zmywałam zwykłym szamponem z sles i nakładałam odżywkę. Włosy były mocno odżywione, sypkie, nawilżone. Byłam nimi zachwycona. Oczywiście wiadomo, że tutaj potrzeba regularności, ponieważ po jakimś czasie całość oczywiście wypłucze nam się z włosów. Ale jeśli będziecie regularne w używaniu, włosy Wam się za to odwdzięczą. Moje mocno odżyły po kuracji olejowej. Olej wystarczył mi na około sześć użyć, więc nie jest źle. Teraz wiem, że kolejnym po który sięgnę, będzie na pewno również olej sojowy ;) Polecam wysokoporowatkom i średnioporowatkom ;)
Dostępność/Cena:
Klik / 16zł (30ml)

Miałyście ten olej? A może polecacie jakiś inny, ciekawy? Oczywiście poza oliwą i olejem arganowym ;)

Porozmawiajmy o.... kompleksach blogerek urodowych.

23 lutego 2015

Hej :* Na samym początku chciałam Wam moooocno podziękować za mnóstwo miłych słów pod poprzednim postem :* Nie mogę wyjść z szoku. Nie spodziewałam się aż tyle pozytywów z Waszej strony. Uwierzcie, że to motywuje jeszcze bardziej. W każdym razie dziś nie o zachwytach, a wręcz przeciwnie, o kompleksach. W końcu nie jest to tylko blog urodowy, a również lifestylowy. Czasem przyda się taka mała odskocznia, choć w zasadzie też kosmetyczna. Ostatnio dużo czytam na blogach koleżanek o tym, jak fajnie jest w sobie coś poprawić. A tu coś powiększyć, a tu wyciąć, podnieść, dodać czy odjąć. Oczywiście, nie mam nic przeciwko. Jeśli komuś, kto się z tym zmaga ma to pomóc, to oczywiście jestem za. Choć osobiście nie wiem jakbym się czuła z czymś sztucznym w sobie. Ale też muszę spojrzeć na to z innej strony i postawić się na miejscu osoby, która ma problem. Nie ukrywam, że gdybym mogła, śmiało powiększyła bym sobie górną wargę. Nie jest ona proporcjonalna, niestety. A tym bardziej, gdy na stronie kliniki znalazłam informację o tym, że można je wypełnić za pomocą własnego tłuszczu. Wtedy nic sztucznego by we mnie nie było. Rozwiązanie wręcz idealne.
http://www.artmedicalcenter.eu
Zapewne nie tylko ja, ale również wiele z Was zmaga się z kompleksami. Praktycznie nie znam osób, które by ich nie posiadały. Owszem, mogą mówić, że jak to tak, że przecież mnie to nie dotyczy. Jednak wewnętrznie coś w środku zawsze będzie ich kuło i przypominało, że jesteśmy tylko ludźmi. Każdy posiada jakieś wady, mankamenty... Tym bardziej jest to trudne w świecie blogerów, gdzie oczekuje się od nas bycia niemalże idealnym. Nie wypada przecież będąc blogerką urodową mieć zbyt małych ust, krzywego nosa czy opadających powiek. Patrzy się na nas niestety z góry, oczekując wyglądu idealnego. Zdajemy sobie jednak sprawę, że to tak nie działa. Oczywiście, pewne rzeczy można zmienić dzięki idącej coraz bardziej do przodu chirurgii plastycznej. Obecnie możemy wiele w sobie pozmieniać i udoskonalić.
Źródło 1, Źródło 2, Źródło 3
Najczęstszą zmorą są opadające powieki. Ciężko wówczas wykonać odpowiedni makijaż bez odbicia kosmetyku na górnej powiece. Tutaj z pomocą przychodzi nam plastyka powiek górnych. Efekty są bardzo dobre a i kompleks spędzający nam sen z powiek znika. Makijaż staje się o wiele łatwiejszy, a i możemy zacząć wybierać z szerszej gamy kosmetyków. Zaraz za nim plasują się zapewne zbyt małe, bądź nierówne usta. Można je również poprawić za pomocą własnego tłuszczu bądź botoksu. Pierwsza metoda polega na pobraniu korium, czyli skóry właściwej, (z okolic pośladków lub podbrzusza), odpowiednim przygotowaniu materiału i wszczepieniu go w usta. Zabieg nadaje się świetnie dla osób, które nie chcą umieszczać w sobie nic sztucznego.
Źródło 1, Źródło 2, Źródło 3, Źródło 4
Tak więc moje drogie, bycie blogerką (szczególnie urodową) nie zawsze jest łatwe. Zostajemy mocno wystawione na opinię innych. A to właśnie inni potrafią mocno dać nam do zrozumienia, że tu i ówdzie wypadało by poprawić. Całe szczęście istnieje jeszcze chirurgia plastyczna, dzięki której przy pomocy odpowiednich środków i chęci możemy się udoskonalać ;)

A co Wy myślicie na temat chirurgii plastycznej? Chciały byście coś w sobie poprawić? A może jesteście wręcz mocno przeciwne? Czekam na Waszą opinię w komentarzach ;)

Jak uratowałam włosy od sporego ścięcia? + Aktualna pielęgnacja.

19 lutego 2015

Hej ;* Od jakiegoś czasu moje włosy zbierają coraz więcej komplementów. A że długie, a że ładne, zdrowe, ładny kolor... Nie ukrywam bardzo mnie to cieszy. Ze względów oczywistych. Jeszcze rok temu (minie dokładnie w marcu) nie myślałam o tym, by coś z nimi robić. Generalnie były zniszczone, strasznie suche i praktycznie większość do ścięcia. A to oczywiście przez własną głupotę. Dzień w dzień je prostowałam, czasem nawet dwa razy dziennie. Dlaczego więc postanowiłam to zmienić? Właściwie sama do końca nie wiem. Chciałam jedynie, żeby były mniej suche i tyle. Pewnego pięknego dnia po prostu odłożyłam prostownicę na bok i wyszłam z domu z niewyprostowanymi włosami. Teraz sama z siebie się śmieję, bo to co zobaczycie na zdjęciach to włosy już nieprostowane. Zawsze były prawie idealne pod tym kątem, a ja je ciągle męczyłam. A bo tu się lekko zawinęły i przecież tak być nie może... Teraz, z biegiem czasu widzę jaką krzywdę im robiłam... Nie posiadam nie wiadomo ile kosmetyków... Zawsze stawiam na minimalizm. Na początek mały zrzut tego, co aktualnie używam:
Zacznijmy od lewej strony: 1.Olej. Aktualnie sojowy choć do tej pory używałam oliwy z oliwek, która sprawdzała się nieźle. Od pewnego czasu jednak miałam wrażenie, że włosy nie potrzebują aż tyle i sięgnęłam po olej do włosów średnioporowatych. W ten sposób wydaje mi się, że zeszłam z wysokoporowatości na średnioporowatość. Uważam to za spory sukces. Użyłam go już kilka razy i wiem, że ta grupa zdecydowanie pasuje moim włosom. 2.Szampon z SLeS. Moje włosy i skóra głowy go tolerują, ba, nawet lubią, więc nie rezygnuję z tego. Aktualnie posiadam szampon Joanna Naturia do włosów przetłuszczających się. Do tej pory używałam Timotei, aczkolwiek po wykończeniu chciałąm wypróbować czegoś nowego. Pełna recenzja za jakiś czas, gdyż nie używam go jeszcze na tyle długo, by coś Wam o nim więcej powiedzieć. 3.Odżywka do spłukiwania. Najlepsza jaką do tej pory miałam. Pisałam o niej tutaj. Kocham ją nadal miłością wielką. Powoli mi się kończy, ale ma spore znaczenie w mojej pielęgnacji i obecnej kondycji włosów. 4.Maska do włosów. Używam na zmianę z odżywką. Aktualnie to Kallos Keratin, o którym również pisałam, ale tutaj. Używam go co trzecie mycie, czyli co około sześć dni. Schemat jaki ustaliłam to odżywka-odżywka-maska. Taka kombinacja sprawia, że włosów nie przeproteinuję, a i odżywka włosom się nie nudzi. 5.Serum do prostowania/suszenia. Aktualnie jest to serum z Jalyd, które dostałam na spotkaniu blogerek. Trochę przeleżało, ale weszło do łask. Staram się zabezpieczyć włosy przed suszeniem, które niestety czasem musi mieć miejsce. Nie prostuję, ale suszę. Staram się oczywiście robić to jak najrzadziej i oczywiście suszarką z zimnym nawiewem. Recenzja na pewno pojawi się za jakiś czas. 6.Olej do ujarzmienia włosów. Niestety mimo dobrej kondycji, włosy na całej długości czasem odstają w taki trochę nieestetyczny sposób i psują cały efekt tafli... W tym celu używam tego olejku, który ma za zadanie je ujarzmić.
I na koniec aktualny stan moich włosów. Nie są prostowane ani farbowane. Oczywiście zdjęcia robione były w lekkim słońcu, stąd też cieniowane kolory. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęć przed rokiem, gdy były w stanie tragicznym. Ale uwierzcie, że wtedy nie wierzyłam za bardzo w moc olejów do włosów i innych specyfików. Mimo to, dzielnie chodziłam na początku z czepkiem, ale ten mi się porwał. Potem jakiś czas zużywałam jednorazówki w domu :D Są całkiem niezłe i nie przepuszczają ciepła, co jest niesamowicie ważne. W końcu przerzuciłam się na turban materiałowy od Pilomaxu. Obecnie posiadam dwa, które sprawdzają się bardzo dobrze. Teraz, gdy jestem w domu (tak, sesja zdana, mam ferie) to rano gdy idę z psem ok. godziny 7 rano, po powrocie nakładam olej, włosy zawijam w koczek, potem szczelnie zawijam turban i idę tak znów spać. Wstaję ok 10-11 i wówczas zmywam olej szamponem z SLeS, nakładam maskę albo odżywkę (zależy czyja kolej), trzymam różnie, od dosłownie chwili, do 15 minut (zależy ile mam czasu i chęci), spłukuję samą wodą. Największą zasługę ma tutaj olejowanie, w które nie wierzyłam. A faktycznie to działa. Także nie rezygnujcie, jeśli od razu nie widzicie efektów. Czasem trzeba na nie poczekać kilka miesięcy ;) Ale jak widać na załączonym obrazku, warto. Nie są one może jeszcze w stanie idealnym, ale już niedaleko... ;)
A jak wygląda Wasza pielęgnacja? Dbacie intensywnie o włosy, czy stawiacie na prostotę jak ja?

Paese Long Cover Fluide - Fluid kryjący o przedłużonej trwałości.

16 lutego 2015

Hej ;* I jak tam Wasz tłusty czwartek, piątek 13-go i Walentynki? Taka kumulacja dni zdarza się chyba dość rzadko. Pączki zjedzone? Ja przyznaję się bez bicia tylko do jednego pączka. No dobra, jednego i gryza drugiego.. :D Ale mój N. tak kusił mnie tym drugim pączkiem, że chociaż spróbować musiałam. Co roku właściwie staram się ograniczać w ten dzień ilość zjedzonych pączków, bo nie łudzę się, że pójdzie w cycki... A piątek trzynastego? Wyjątkowo dobrze. Chyba nigdy nie miałam aż tak spokojnego i zarazem dobrego tego dnia. A dlaczego dobrego? Dostałam wynik ostatniego już egzaminu, oczywiście zaliczony, a co za tym idzie sesja już za mną. Było wyjątkowo ciężko, ale dałam radę. A zaraz po tym przyszedł kurier z paczuchą dobroci od BingoSpa. Wpadł mi koncentrat, który mocno polecała Weronika o tutaj oraz olej do włosów. I wiecie co? Chyba w końcu udało mi się wyprowadzić moje wysokoporowatki na poziom średniej porowatości. Ale nie jestem jeszcze pewna, zdam Wam za jakiś czas relację z mojej obecnej pielęgnacji i tego jak wyprowadziłam moje włosy, które były praktycznie do ścięcia na 'prostą' :) A wczorajsze Walentynki spędzałam oczywiście z moim Walentym :* Osobiście lubię to święto, ale jednocześnie uważam, że kocha się cały czas, a nie tylko w ten jeden dzień. Ale, ale, znowu się rozpisałam. A miało być o podkładzie... Tak więc zapraszam na recenzję podkładu od Paese.
Podkład kryjący o przedłużonej trwałości przeznaczony do cery suchej, normalnej, naczynkowej. Kremowa konsystencja doskonale ujednolica kolor skóry i ukrywa wszelkie niedoskonałości cery. Jego długotrwałe działanie sprawia, że twarz wygląda świeżo i promiennie przez cały dzień bez konieczności poprawek. Pielęgnuje, nawilża i łagodzi podrażnienia. Nie pozostawia śladów na uraniach. Podkład jest odporny na pot i wodę, a dzięki zawartości lotnych olejków nie zatyka porów. Nie pozostawia śladów na ubraniach. Nie ściąga i nie wysusza skory, jest bardzo trwały, wspaniale się rozprowadza, nie podkreśla porów. Zawiera filtr przeciwsłoneczny SPF 6. Składniki aktywne: masło karite, kompleks witamin A, C, E i B5. Źródło Źródło2 
Podkład zamknięty jest w szklanej, nieco ciężkiej buteleczce. Całość prezentuje się dość ładnie i nieco ekskluzywnie. Przezroczyste szkło z czarnymi napisami i zakrętką do mnie przemawia. Widać po jaki odcień sięgamy co jest ważne szczególnie dla wizażystek. Opakowanie nie brudzi się, samoczynnie nie ma prawa się odkręcić, a zakrętka nie poluzowuje się. Na górze mamy nalepkę z nazwą koloru. Minusem może być tutaj jedynie aplikator. Jest to szpatułka, która dla mnie na pierwszy rzut oka wydała się interesująca. Nigdy nie miałam podkładu z tego typu aplikatorem. Na początku była dość wygodna, a ja z niej aplikowałam podkład prosto na twarz by następnie rozsmarować go pędzlem. Schody zaczęły się w momencie wykańczania podkładu. Szpatułką starałam się wydobywać z brzegów podkład, by go nie zmarnować. Tu jako takiego problemu nie było. Jednak jak została jeszcze spora część na dnie, gdzie szpatułka nie sięgała, nastąpił problem. Podkład ze względu na konsystencję niechętnie spływał (mimo postawienia buteleczki do góry 'nogami) i zmuszona byłam część po prostu wyrzucić... Gdyby producent pomyślał tutaj o pompce, nie miała bym nic do zarzucenia w tej kwestii.
Kolorystyka jest lekko uboga, szczególnie jeśli chodzi o typowe Śnieżki. W gamie znajdziemy: 00 Porcelana, 01 Ciepły beż, 02 Naturalny, 03Złoty beż oraz 04 Opalony. Ja jestem dość blada, ale najjaśniejszy kolor mi na szczęście podpasował. A zawsze miałam z tym spory problem, ponieważ większość najjaśniejszych drogeryjnych podkładów jest dla mnie za ciemna. Można oczywiście mieszać dwa odcienie dla uzyskania ideału. Ale mógłby znaleźć się w gamie jeszcze minimalnie jaśniejszy odcień. 00 Porcelana nie posiada (na szczęście dla mnie) różowych tonów. Żółte są, ale delikatnie widoczne. Raczej zaliczyła bym go do neutralnego koloru. Dopasowuje się bardzo dobrze do koloru skóry. Tak więc jeśli macie cerę z tonami różowymi, niestety może się dla Was okazać zbyt żółty.
Producent zapewnia nas o dobrym kryciu i trwałości podkładu. Co do krycia mogę się zgodzić. Oczywiście te większe niespodzianki będą potrzebowały korektora, ale z tymi niewielkimi zdecydowanie sobie poradzi. Nie oczekujmy tutaj oczywiście efektu Photoshopa, bo nie o to chodzi. Efekt jest naturalny i zyskujemy nową, lepszą cerę bez efektu maski (oczywiście jeśli nauczymy się z nim pracować). Jeśli nie, możemy się przywitać z widoczną maską na naszej twarzy. Rozszerzone pory i zaczerwienienia są dobrze zakryte. A trwałość? Podkład generalnie przeznaczony jest do skóry suchej. Jednak ja idąc do sklepu zdałam się na panią sprzedającą. Wiedziałam, że kobieta ma rękę do tego typu spraw i bubla mi nie sprzeda. Poleciła mi ten podkład, więc wzięłam bez zastanowienia, bo i kolor idealny. Trafiła prawie w dziesiątkę. Po odpowiednim zagruntowaniu go (czyt. przypudrowaniu) byłam zadowolona. A przypudrować po nałożeniu go trzeba, bo nie zastyga sam w sobie... Ale nie musiałam się martwić o to, że zacznę się świecić (a cerę mam mieszaną w kierunku tłustej). Uwierzcie mi, że przez siedem do ośmiu godzin siedział na twarzy i nie wymagał przypudrowania. Dla mnie zdecydowanie był to efekt wow. Oczywiście po około sześciu godzinach delikatnie odsłaniał nieprzyjaciół, ale w pozostałej części twarzy siedział nienaruszony. Po upływie siedmiu, a w dobrych dniach ośmiu godzin niestety znikał z twarzy. Podejrzewam, że przy suchej cerze trzymał by się zdecydowanie dłużej. Ja jestem pod jego ogromnym wrażeniem, bo u mnie generalnie mało który podkład wytrzyma aż tyle czasu w takim stanie. Aktualnie jednak wróciłam do Pierre Rene SB (dałam mu drugą szansę, bo negatywnej recenzji...) i jestem pod jego urokiem. Dlatego też nie wrócę do Paese. Ale gdyby nie istniał SB, to Paese zdecydowanie zagościł by u mnie na dłużej.

Dostępność/Cena:
Drogerie osiedlowe, klik / ja w sklepie dałam 30 zł, a na stronie producenta kosztuje 35 zł...

Miałyście? Polecacie może jeszcze jakiś ciekawy podkład?

Isana Oil Care-Szampon do włosów bardzo zniszczonych i suchych.

11 lutego 2015

Hej :* Sesja w końcu za mną... Dziś czekam tylko na wyniki ostatniego egzaminu, ale jestem dobrej myśli :) W końcu można odpocząć, bo do praktyk zostały w sumie jeszcze dwa tygodnie. Prawie jak ferie. Ale w tym czasie będę musiała się zmobilizować i wywieźć z mieszkania w ZG swoje rzeczy. Ale to już w sumie będzie najlżejsze. Najważniejsze, że egzaminy, kolokwia, prace i inne są za mną. Teraz muszę tylko skupić się na pisaniu licencjatu. W każdym razie jak zwykle się rozpisuję, a miałam pisać recenzję szamponu... Sięgnęłam po niego któregoś razu w Rossie. Zdawałam sobie sprawę, że produkty Isany mają głównie dobre opinie, więc bez wcześniejszego czytania i wahania złapałam go w pośpiechu. Oczywiście wzięłam ten do włosów suchych i zniszczonych (tyle zdążyłam przeczytać :D). Ale właściwie, gdybym przeczytała opinie i tak bym go wzięła, bo zbiera głównie te pozytywne... I to był mój błąd. Muszę chyba stawiać na sprawdzone przez siebie szampony, bo z tym zdecydowanie się nie polubiłam. A dlaczego? O tym poczytacie dalej ;) O ile jeszcze Was nie zanudziłam.. :P
Szampon ISANA Professional Oil care opracowany został specjalnie dla potrzeb włosów ekstremalnie zniszczonych i suchych. Zawiera intensywnie działający fitokompleks olejów pielęgnacyjnych, w skład którego wchodzą olej arganowy, olej z pestek śliwek oraz prowitamina B5. Szampon nie obciąża włosów, lecz wspomaga proces regeneracji ich zniszczonych powłoczek. Formuła „Oil intense” zapobiega uszkodzeniu i łamaniu się przesuszonych włosów i w ten sposób powoduje ich lśniący połysk i wyczuwalną gładkość. Formuła "Oil Intense" do włosów ekstremalnie zniszczonych i suchych zapewnia bogatą, dogłębną pielęgnację włosów; zawiera olej arganowy i olej z pestek śliwek; wykorzystuje technologię jonową dla zapobiegania „latającym włosom”; ułatwia rozczesywanie włosów. Potrójny efekt formuły: wzmocniona odporność włosów; gładkość; intensywny połysk. 
Skład:Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Chloride, Parfum, Panthenol, Prunus Domestica Seed Oil, Argania Spinosa Kernel Oil, Peg-7 Glyceryl Cocoate, Polyquaternium-10, Laurdimonium Hydroxypropyl Hydrolyzed Wheat Protein, Glycol Distearate, Laureth-4, Citric Acid, Limonene, Benzyl Salicylate, Formic Acid, Potassium Sorbate, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate, Benzoic Acid Źródło
Szampon zamknięty jest w pięknej, złotej tubie. Mocno przyciągnął moją uwagę w Rossie, stąd też od razu go wzięłam. Design zdecydowanie leży w moim guście. Z tego co się orientuję, jest to "odświeżona" wersja. Poprzednia nie wyglądała tak dobrze. W każdym razie wygląd oczywiście to nie wszystko, ale połowa sukcesu. Zamyka się na "klik" co upewnia nas o tym, że nic się nie powinno wylewać. Stoi stabilnie, więc też może bez obaw stać pod prysznicem. Otwór jest nie za duży, ani nie za mały. Wydobywa się przez niego odpowiednią ilość produktu. Napisy oczywiście są po niemiecku, aczkolwiek z tyłu tuby znajdziemy doklejoną karteczkę z polskimi napisami :) Gdybym miała się kierować tylko wyglądem, mogła bym śmiało polecić. Ale, no właśnie jest jedno ale...
Szampon pachnie przyjemnie, cytrusowo. Jest lekko rzadki, pieni się średnio. To jednak nie jest jego minusem. W takim razie gdzie jest to "ale"? W działaniu oczywiście... Zbiera on pozytywne opinie, ale moja niestety taka nie będzie. Na początku nie zauważyłam nic złego. Fajnie doczyszczał włosy, przy okazji delikatnie je nawilżając. Wszystko jak na razie w porządku. Jednak podczas dłuższego i regularnego używania tak około co drugi dzień zauważyłam jeden, ale za to ogromny minus. Włosy musiałam na początku po nim myć co dwa dni, potem co półtora, aż w końcu codziennie... Na drugi dzień od umycia włosy potrzebowały go znów... Wystraszyłam się, bo wizja codziennego mycia moich długich kłaczków nie była za ciekawa. Zaczęłam już szukać szamponów opóźniających ten proces. Ale postanowiłam najpierw go odstawić i wrócić do szamponu, który moje włosy lubią. Wówczas powoli włosy "wracały" do normy. Teraz znów mogę myć je co drugi dzień bez obaw o szybsze przetłuszczanie. Dlatego wiem, że problem leży po stronie szamponu. Spowodował szybsze przetłuszczanie i obciążenie włosów. Szkoda, bo liczyłam na coś więcej...
Dostępność/Cena:
Rossmann / 9,99zł

Miałyście ten szampon? Jakie były Wasze odczucia? A może polecacie jakiś inny, ciekawszy do włosów suchych?

Jak zużyć nietrafiony olej? Czyli o myciu pędzli słów kilka (+tutorial)

7 lutego 2015

Hej ;* Sesja i po sesji. Został mi tylko jeden egzamin we wtorek i wygram kolejną wojnę :D Generalnie najgorsze już za mną, a wtorkowy egzamin to już tylko formalność. Ale dziś nie o tym. Pewnie wiele z Was ciągle zastanawia się jak domyć niektóre pędzle. Największy problem może być z tymi typu flat top, z tego względu, że są one zbite i kosmetyk wchodzi w głąb niego. Najczęściej używane są one do podkładów płynnych. O ile te lżejsze da się spokojnie wypłukać i wyprać z pędzla, o tyle z tymi cięższymi może być problem. Ciągle zastanawiałam się jak domowym sposobem doprać mojego flat topa z całego podkładu. Wiadomo, pędzel zbierając w środku pozostałości podkładu stał się również siedliskiem wielu bakterii. Przy cerze problematycznej (czyli również mojej) jest to spory problem. Próbowałam szamponem, mydłami i nic nie radziło sobie w stu procentach. Jednak jakiś czas temu kupiłam olejek babydream w celu stosowania na włosy. Niestety w tej roli się nie sprawdził... Leżał sobie bidulek, aż w końcu postanowiłam spróbować domyć nim pędzel. Skoro włosom krzywdy nie robi, to tym bardziej nie powinien zniszczyć pędzli. I tak w ten oto sposób znalazłam dla niego idealne zastosowanie, które myślę, że przyda się również niektórym z Was. Tak więc zapraszam na krótki i obrazkowy tutorial jak za pomocą nietrafionego oleju do włosów domyć pędzle. Enjoy! :)
Do tego celu potrzebne nam będzie poza oczywiście nietrafionym olejkiem, mydło. Obojętnie jakie. Ja do tego celu zużyłam zwykłe mydło łazienkowe do rąk. Potrzebne ono nam bardziej będzie do domycia oleju z pędzla, bo sama woda sobie nie poradzi ;)
1.Pędzel moczymy pod bieżącą wodą w pozycji skośnej. Musimy pamiętać, by nie moczyć go pionowo włosiem do góry oraz by nie zmoczyć części powyżej skuwki. Nie chcemy przecież, by nasz pędzel się rozkleił :) Moczymy go w sposób jaki jest pokazany na zdjęciu. Nigdy nie inaczej.
2.Gdy nasz pędzel jest już odpowiednio mokry, na suchą dłoń nakładamy średnią ilość oleju. Musicie pamiętać, żeby najlepiej przy pierwszym przemyciu ręka była sucha. Wówczas do pędzla dotrze sam olej ułatwiając nam mycie. Gdy będzie tam też woda, będzie trochę ciężej. Pędzel zamaczamy w oleju i staramy się delikatnie "wcisnąć" go jak najgłębiej. Wówczas dotrzemy do najgłębszych części włosia i dokładnie je doczyścimy.
3.Kolejnym krokiem jest wymywanie produktu. Kolistymi ruchami "smyramy" dłoń tak, jakbyśmy pędzlem nakładali podkład. Można oczywiście zrobić to odrobinę mocniej, ale też nie przesadzajcie bo zniszczycie pędzel. A nie o to nam przecież chodzi ;) Następnie spłukujemy pędzel pod wodą w taki sam sposób jak na zdjęciu pierwszym.
4.Następny etap to doczyszczenie pozostałości oleju. W tym celu nakładamy na opłukaną dłoń mydło (najlepiej takie w płynie). Teraz w taki sam sposób jak przy oleju doczyszczamy pędzel.
5.Punkty 2-4 powtarzamy tak długo, aż woda po płukaniu pędzla będzie całkowicie czysta. Zajmie Wam to niewiele czasu. Zdecydowanie krócej i dokładniej niż mycie samym mydłem. W ten sposób uda Wam się idealnie doczyścić pędzel i przede wszystkim pozbyć się bakterii. A przy okazji nie zmarnuje się Wam niedopasowany olej ;)
Jeśli wykonacie wszystko dokładnie, pędzel będzie doczyszczony na tip top :P Powyżej macie efekt przed i po myciu. Myślę, że post będzie dla Was bardzo przydatny. Jeśli choć trochę Wam pomogłam, proszę o kciuki w górę :D A tak poważnie, to piszcie, czy chcecie tego typu posty. A może jakieś przepisy DIY na domowe maseczki na włosy? Śmiało piszcie, co byście chcieli zobaczyć na blogu. Dziękuję Wam za uwagę ;) Buziaki :*

Olejek do masażu Vintage Collection od Starej Mydlarni.

4 lutego 2015

Hej :* Jak tam? Ja jutro po raz kolejny muszę wracać do Zielonej... Wszystko miałam tak fajnie poukładane, że rano wpis do indeksu a potem dentysta i z powrotem do domciu. Plany się jednak nieco pokomplikowały i wpisów nie będzie. Jadę tylko do dentysty i wracam. Mogła bym przełożyć wizytę, ale już dwa razy to zrobiłam. Pierwszy, bo okazało się, że akurat mam wolne i nie chciało mi się siedzieć jeden dodatkowy dzień tylko na wizytę, a drugi gdy pani doktor miała prawie godzinną obsuwę a plany mi nie pozwalały tyle czekać. Trzeci raz to by było lekkie przegięcie. Dlatego jechać muszę... Ale nie ma tego złego. Poza tym cały luty i marzec jestem u siebie w rodzinnym mieście ze względu na praktyki ;) W końcu mam więcej spokoju oraz czasu dla Was i mojego N. Potrzebowałam takiego odpoczynku po wyczerpujących zaliczeniach i sesji. Jeszcze co prawda czeka mnie jeden egzamin, ale mam nadzieję, że to już tylko formalność. A dzisiaj przychodzę do Was z recenzją olejku do masażu, który pierwotnie miał być na włosy... Jednak w tej kwestii skład okazał się bezlitosny, ale zużywam go w innym celu ;) A jak? O tym poczytacie dalej.
Vintage Collection - olejek do masażu - Relaksujący olejek do masażu - to drogocenna mieszanka oleju sojowego (łagodzi podrażnienia i stany zapalne) i oleju awokado (odżywia skórę suchą, popękaną i uszkodzoną), bogata w kwasy tłuszczowe, aminokwasy, lecytynę, witaminy oraz sole mineralne. Zapobiega nadmiernemu przesuszeniu się skóry. Jest bogatym źródłem wit. E. Działa odżywczo i uelastyczniająco, a jednocześnie nie obciąża skóry. Natomiast dodatek ekstraktu z centelli azjatyckiej przyspiesza gojenie ran, regeneruje skórę, a przede wszystkim spowalnia procesy jej starzenia.
0% PEG, 0% MINERAL OIL, 0% COLORANTS
Składniki aktywne:  
• OLEJ SOJOWY • OLEJ AWOKADO • OLEJEK RÓŻANY • EKSTRAKT Z CENTELLI AZJATYCKIEJ • WIT. E    Źródło
Olejek zamknięty jest w cudownej, plastikowej buteleczce. Szata graficzna jest charakterystyczna dla serii Vintage, co mogliście już zobaczyć w tym poście. Pięknie prezentuje się na półce. Niewątpliwym atutem produktów mydlarni są opakowania, a konkretniej ich szaty graficzne. Buszując po stronie nie potrafiłam się zdecydować na coś konkretnego, ponieważ wszystko trafia w mój gust. Dodatkowo zamknięcie jest na klik, z niewielkim otworem, który pozwala na wydobycie odpowiedniej ilości olejku, bez zbędnych przygód ;) Nie jest ono jednak do końca szczelne, niestety. Nie wiem jak, ale cała buteleczka jest naolejowana i stoi w woreczku, żeby nie upaćkać wszystkiego naokoło. Ale to tylko jeden minus, którego się dopatrzyłam. Cała reszta zdecydowanie na plus. Olejek, jak to olejki jest tłusty. Za to zapach jest również świetny, tak jak w przypadku olejku do kominka. Lekko męski, choć bardziej subtelny. Uwielbiam go po prostu.
A działanie... No właśnie. Olejek wybrałam z zamiarem stosowania na włosy. Pełnego składu nie było, a opis zachęcał. Niestety na włosy się nie nadawał. Zawiera alkohol, a składników dobrych dla włosów jest za mało jak na cały skład. Niemniej jednak spróbowałam i nie było jakiegoś efektu wow, a wręcz przeciwnie, włosy były lekko przesuszone. Nie chciałam rezygnować, właśnie ze względu na zapach. Zaczęłam wcierać go w łokcie i kolana (bo te mam przesuszone zimą...). Tutaj sprawdził się całkiem fajnie i lekko nawilżał. Wchłaniał się oczywiście wolno, ale efekt był przyjemny. A poza tym, nada się również do czyszczenia pędzli. Ale o tym będzie osobny post i to już niedługo. Jeśli potrzebujecie olejku do masażu, nawilżacza do suchych miejsc, bądź czyścika do pędzli, polecam z całego serca ;) 
Skład:
Glycine soya (soyaben oil), Isopropyl Palmitate, DL-alpha Tocopherol (wit. E), Avocado oil, Helianthus Annuus Seed Oil&Rosa Centifolia Flower Extract (olejek różany), Centella Asiatica Extract (ekstrakt z centelli azjatyckiej), Alcohol, Tocopherol, Caprylic Capric/Trigliceride, Ascorbyl Pamitate, Ascorbic Acid, Perfum, Linalool, Butylphenyl Methylpropional, D-Limonene.
Dostępność/Cena:
Klik /21 zł (250ml)

Myślę, że jak za taką cenę i wydajność, warto się skusić. Dodatkowo chciałam Was poinformować, że strona rozszerzyła swój asortyment o bardzo ciekawe produkty do włosów ;) Miałyście coś ze Starej Mydlarni? Polecacie coś szczególnie?

22 - 02.02. Czyli Happy Birthday to me ! ;)

2 lutego 2015

Hej :* Jakoś tak nie było czasu, żeby wpaść i coś naskrobać. Post miał pojawić się wcześniej, ale zbieg wydarzeń niestety mi to uniemożliwił. Jak widać już po tytule postu, dzisiaj 2.02 kończę 22 lata. (Same dwójki... :D Ale to moja szczęśliwa liczba, więc tym bardziej się cieszę). A dokładniej skończyłam o godzinie 19:23... Jak ten czas leci. Niedawno osiemnaście, a tu już dwadzieścia dwa. Czy coś zmieniła ta liczba? Myślę, że nie. Dalej jest tak jak było, nadal mam kochającego narzeczonego, nadal studiuję, nic się nie zmieniło. Poza tą magiczną liczbą. Jeszcze rok temu byłam bardzo podekscytowana tym, że w końcu będę miała te upragnione dwadzieścia jeden lat, i że w końcu na całym świecie mogę 'wszystko'. Ale tak naprawdę, to nic nie dało. Za granicą nie byłam, zmienić się też nie zmieniłam. Ale to było już rok temu, a wydaje się jakby wczoraj... Latka lecą, czas ucieka. Trzeba cieszyć się chwilą, doceniać to co się ma i nie żałować niczego. Wszystko wydarzyło się po coś, nie bez przyczyny. Tak więc Kochani. W tym dla mnie ważnym dniu chciałam podziękować właśnie Wam. Za to, że jesteście tu ze mną, że motywujecie do dalszego działania. Nie raz dostałam kopa od Was, za to, że się opierdzielałam. Ale szanuję to i jestem wdzięczna. Gdyby nie Wy, mnie nie było by tu w tym miejscu, nie była bym taka jaka jestem. To blogowanie zmieniło bardzo mój pogląd na siebie, na otaczającą mnie rzeczywistość... Tak więc wypijcie ze mną (albo za mnie, jak to woli :D) kieliszek szampana i bądźcie ze mną dalej ;)
Źródło zdjęcia