.

Olejowanie włosów cz. III - Metody i czas olejowania.

29 kwietnia 2015

Hej :* Dziś dobijamy już do ostatniej części historii olejowej. Skoro wiecie już z poprzednich postów jaką macie porowatość włosów i jaki olej do nich dobrać, pozostaje nam już ostatnia kwestia, czyli wybór metody olejowania. Jak wiecie (albo i nie) poza dobrym doborem oleju znaczący wpływ ma tutaj również czas jego trzymania na włosach i oczywiście metoda. Jak to robię ja, i oczywiście jakie są jeszcze inne ciekawe metody? O tym poczytacie niżej ;)
Olejować możemy zarówno włosy tuż przed myciem, jak i zaraz po umyciu. Ja preferuję tą pierwszą metodę, jednak to już zależy od Was ;) Różnica jest jedynie taka, że włosy oczyszczone ze wszystkich składników (np. odżywek, masek) łatwiej przyswajają oleje. Jeśli zdecydujecie się użyć olej tuż po umyciu, musicie pamiętać, by była to ilość naprawdę minimalna, by włosów niepotrzebnie nie obciążyć i olej dobrze się wchłonął. W tym przypadku wybór jest prosty, i nie musicie nie wiadomo jak kombinować. Olej wcieracie w suche włosy, bez żadnych udziwnień, jak odżywkę bez spłukiwania. Natomiast jeśli zdecydujecie się na olejowanie przed umyciem, nie musicie już być tak ostrożni, ale również metod jest wiele ;) Jeśli zdecydujecie się na tą drugą opcję, zapraszam Was dalej ;)

Postawowe sposoby olejowania włosów przed myciem:
a) Olejowanie na sucho:
Jest to metoda zdecydowanie najprostsza. Na suche włosy zaraz przed umyciem nakładamy olej na całej długości włosów (pomijając sam czubek i skalp). 
b) Olejowanie na mokro:
Do tej metody potrzebujemy zwilżyć włosy wodą bądź hydrolatem ( nie muszą one nimi ociekać...) a następnie na wilgotne włosy nałożyć wybrany olej. Najlepiej użyć tutaj ciepłej (ale nie gorącej!) wody, by łuski nieco się rozchyliły i lepiej wchłonęły olej ;)
c) Olejowanie na odżywkę:
Na suche włosy nakładamy wybraną odżywkę, po czym na nią dopiero nakładamy olej. Nie musimy wcześniej włosów moczyć, ponieważ każda odżywka zawiera w sobie i tak wystarczającą ilość wody.
d) Olejowanie na rosołek:
Metoda najwygodniejsza. Do dość sporej miski wlewamy ciepłą (ale nie gorącą) wodę. Dolewamy do niej 1-2 łyżki oleju. Im mamy dłuższe włosy, tym ta ilość powinna być większa. Na dość długie włosy wystarczyć powinny dwie łyżki. Całość mieszamy. Następnie moczymy w takiej mieszance włosy przez około 2-3 minuty. Po upłynięciu czasu, włosy odciskamy z nadmiaru mieszanki, by nie ociekały nie wiadomo jak. Zawijamy je najlepiej w koczek, po czym zakładamy ręcznik/turban.

Ile czasu trzymać olej na włosach?
Zarówno wybór metody, jak i czas trzymania oleju na włosach zależy od Waszych indywidualnych potrzeb. Musicie sprawdzać i eksperymentować. O ile olej dobrać jest w miarę łatwo (jeśli oczywiście określimy już swoją porowatość włosa) o tyle metoda i czas to czarna magia. Nie da się konkretnie określić co pasuje konkretnym typom włosów. Można olej trzymać od godziny, do nawet całej nocy. Sprawdzajcie, eksperymentujcie aż w końcu znajdziecie ;) Ja olejuję na sucho przed myciem, a olej trzymam w zależności od tego, ile mam czasu. Czasami godzinę, czasem nawet trzy.

Jak zabezpieczyć włosy, by nie brudziły wszystkiego naokoło?
Oczywiście, żeby efekty były jak najlepsze, należy utrzymać na włosach jak najwyższą temperaturę. W tym celu najlepiej zaopatrzyć się w termoczepek, bądź po prostu w zwykły, ciepły czepek, który możecie kupić w każdej drogerii. Najlepiej zawinąć włosy w koczek, wsadzić je pod czepek, a następnie jeszcze owinąć ręcznikiem. Wtedy mamy pewność, że nic nie ubrudzimy ;) Można też podgrzewać całość suszarką. 

Myślę, że cała seria przypadła Wam do gustu i chociaż komuś pomogłam ;) Ja wyprowadziłam swoje włosy z tragedii dzięki olejowaniu i wiem, że to ma sens. Polecam Wam jak najbardziej, bo nie zawsze zniszczone włosy muszą oznaczać ścięcie ;)

Kwietniowe nowości. Czyli co nowego w szafie i kosmetyczce?

25 kwietnia 2015

Hej ;* Trochę czekaliście na nowy post... Ale nie sądziłam, że tak to wyjdzie i tak naprawdę mam strasznie mało czasu na bloga. Dziś wpadam do Was z kolejnym luźnym postem. Kwiecień powoli dobiega końca, a ja nie zamierzam już nic dokupować, ani też nie czekam na żadne przesyłki. Dlatego myślę, że taki post mogę wrzucić. Wiem, że haule to jedne z najchętniej czytanych postów, dlatego też postanowiłam takowy dodać. Nie znajdziecie u mnie często takich postów, z tego względu, że zazwyczaj jak już coś kupuję, to są to kosmetyki, które właśnie mi się kończą i najzwyczajniej w świecie uzupełniam zapasy. Tutaj po części też tak jest, ale wyjątkowo w tym miesiącu zebrało się też kilka paczek i zakupy "przymusowe". Ciekawi co mi ciekawego wpadło? Zapraszam dalej ;)
Zacznę może od tego, co może nie tyle podoba mi się najbardziej, co sprawiło mi najwięcej radości. Na początku miesiąca, moje ulubione botki spłatały mi psikusa i podeszwa zaczęła zapadać się do środka. Do tego jeszcze zaczęła odklejać się od reszty buta. Musiałam oddać je na gwarancję, a że nie dało się nic z tym zrobić, trzeba było zainwestować w nowe buty... Mój wybór padł na wszechobecne sztyblety. Kiedyś byłam ich wielką przeciwniczką, natomiast teraz zawładnęły moim sercem. Kobieta zmienną jest :D Do tego oczywiście nowa torebka. Jakiś czas temu miałyście okazję zobaczyć moje typy tutaj. W końcu stanęło na klasycznym kuferku, który idealnie spisuje się na uczelnię ;) Do tego ma czerwony środek *.* Jest cuuudowna ;) Buty kupiłam w Deichmannie za 69zł, a torebkę w a'la butiku typowo torebkowym za 85zł ;)
Tutaj zaczynają się już przesyłki. Paczuszkę z Dresslink miałyście okazję zobaczyć w poprzednim poście. Koszulka, apaszka i bransoletki. Oczywiście rzeczywistość kontra zdjęcia na stronie okazały się nieco różne, ale całość nie wygląda źle. A więcej na ten temat możecie poczytać (i przyjrzeć się im bliżej) tutaj.
A tutaj paczuszka z wczoraj. Dobroci od Olvita. Olej kosmetyczny, jak się domyślacie do włosów, oraz peeling do ciała i twarzy. Ja jednak chcę go używać w innym przeznaczeniu. Poczytałam trochę na ich temat i dowiedziałam się, że śmiało można go stosować na skalp. Peeling skóry głowy mi się przyda, a za jakiś czas zdam Wam relację z używania obu tych dobroci ;)
Kolejna paczuszka, tym razem od Starej Mydlarni. Tym razem postawiłam na dwa produkty z konkretnej serii. Oba mają za zadanie nawilżać. Odżywka jest typowo do włosów suchych (choć skład mnie przeraża swoją długością...) a krem ma nawilżać suchą cerę. Zapewne zastanawiacie się po co mi krem nawilżający, skoro mam mieszaną/tłustą cerę. Niestety ostatnio moja cera zaczęła być kapryśna i potrafi mocno się przesuszyć... Zobaczymy jak to będzie ;) Liczę na dobre rezultaty, tym bardziej, że produkty SM są dość dobre.
Na koniec zostawiłam wisienkę na torcie. W końcu postanowiłam zamówić sobie Revlona... Kolejny punkt z chciejlisty mogę śmiało wykreślić. Wzięłam numer 110 Ivory, choć wydaje się lekko za różowy. Nie ma tragedii, bo po przypudrowaniu wygląda całkiem w porządku, jednak po wykończeniu go, zdecyduję się na 150 Buff, który jest równie jasny, ale wpada w tony żółte ;)

To by było na tyle ;) Miałyście któryś z tych kosmetyków? Polecacie czy wręcz ich unikacie? Dajcie znać! ;)

Przesyłka z dresslink. Oczekiwania kontra rzeczywistość.

18 kwietnia 2015

Hej, hej :* Zapewne gdy Wy czytacie ten post, ja siedzę w bibliotece i walczę z referatem... A post piszę dzień przed o godzinie 23... ;P Dziś post trochę luźny, ze względu na mój nawał zajęć i pracy... Myślałam, że będzie nieco lepiej, jednak tak się nie stało. Wolne mam jedynie piątki i oczywiście weekend. A w piątki co robię? Ogarniam wszystko na uczelnię. Tak więc niestety przykro mi to stwierdzać, ale blog mocno ucierpi na tym wszystkim. Liczyłam, ze tak się nie stanie, a jednak... Będę się starała wrzucać tu coś w miarę często, ale nic nie obiecuję. Mam nadzieję, że mimo to nie zrezygnujecie i dalej będziecie tu wpadać ;) A dziś chciałam Wam pokazać kilka rzeczy, które ostatnio do mnie dotarły ze strony Dresslink. Jak wiadomo, przy zamawianiu ze stron chińskich, często możemy się naciąć. Mimo to, liczyłam na to, że akurat mi się poszczęści. I oczywiście tak było, choć nie do końca. Jak wypadają rzeczy, które do mnie wpadły w porównaniu z tym jak wyglądają na stronie? O tym niżej ;)
Ogólnie zamówiłam sobie jedną bluzkę, apaszkę i trzy zestawy bransoletek. Tych ostatnich jak wiadomo, nigdy dość. Zawsze się przydadzą do konkretnych stylizacji. Na stronie wyglądało wszystko fajnie pięknie. A jak to wyszło w praniu?
Do kupienia TUTAJ
Zacznę od tego, co najbardziej przypadło mi do gustu. Apaszka w koty. Przyznam, że gdy zamówienie już poszło, dopiero zorientowałam się, że są to właśnie koty. Byłam przekonana, że jaskółki... ^^ Ale nie ma tego złego, bo apaszka jest świetna. Jakościowo też wypada całkiem fajnie. Nie różni się praktycznie od tego, jak wygląda na stronie. Już jest moją ulubienicą ;)
Wszystkie do kupienia TUTAJ
Następnie bransoletki. Tutaj też nie jest źle, choć już trochę gorzej niż poprzednio. O ile różowe faktycznie takie są (choć na stronie wyglądają delikatnie brzoskwiniowo) o tyle jedna z bransoletek zielonych na stronie widnieje jako miętowa, a jest zielona... Zapewne widać doskonale która. Szkoda, bo liczyłam na całość miętową. A czerwone to już bajka... Na stronie wyglądają na piękne różowo-buraczkowe nawet. W rzeczywistości różyczki są bordowe, a same koraliki czerwone. Nie jest źle, ale jak widzicie, na stronie wyglądają inaczej...
KLIK
Na koniec zostawiłam swój największy zawód... Na stronie koszulka wygląda przepięknie. Świetnie skrojona, idealnie różowa. A po otwarciu przesyłki? Rozczarowanie... Nie wygląda źle, ba, jest fajna. Ale oczywiście to nie jest to, co na stronie... Nosić będę, bo wygląda ciekawie. Nie zmienia to jenak faktu, że jestem rozczarowana...
Generalnie jestem zadowolona z paczki, choć nie ukrywam, że rozczarowań nie brak. Rzeczy jakościowo wydają się całkiem przyzwoite. Ale tak jak mówię, bierzcie ogromną poprawkę na to co widzicie na stronie.
A Wy? Zamawialiście już coś z Dresslink bądź innej chińskiej strony? Jakie są Wasze odczucia na ten temat? Piszcie śmiało! :)

Olejowanie włosów cz. II - Spis olei do każdej porowatości.

14 kwietnia 2015

Hej ;* Jak już wiecie (albo i nie) z facebooka, od wczoraj znów zaczęłam zajęcia na uczelni. W tym semestrze postanowiłam dojeżdżać, a co za tym idzie, mam mniej czasu na bloga. Aktualnie siedzę na uczelni i mam okienko, stąd też jestem. Plusem dojeżdżania jest to, że po pierwsze jest taniej, po drugie mam tak dojazdy, że nie muszę nie wiadomo ile czekać. Poza tym udało mi się tak wszystko dograć, ze środy i piątki mam wolne ;) Aaa... Chciałam też przywitać mnóstwo nowych czytelników ;* Cieszę się, że mimo mojej mniejszej aktywności ciągle Was przybywa ;) Ale nie będę Wam już zrzędzić i przechodzę do meritum. Dziś kolejny post z serii "olejowanie włosów". W poprzednim, a mianowicie tutaj mogłyście poczytać o tym, jak określić porowatość swoich włosów. Początek drogi myślę, już jest za nami. Kolejnym krokiem jest dobór odpowiedniego oleju. Chciałam Wam wrzucić spis tych, które będą odpowiednie, jeśli oczywiście określiłyście już swoją porowatość. Dzięki temu myślę, że ułatwię Wam nieco zadanie. Oczywiście nie mówię, żeby używać tylko jednego rodzaju. Można robić samemu bądź też kupować gotowe mieszanki olejowe. Ja jednak zawsze stawiałam na prostotę i to mi pomogło. Dlatego nie jestem zwolennikiem mieszanek, a samych czystych pojedynczych olei. Tak więc zapraszam Was do kolejnej części.
Źródło
Włosy wysokoporowate:
Tutaj sprawdzą się oleje wielonienasycone, z przewagą kwasów omega 6 oraz 9.
olej z pestek arbuza, olej z ogórecznika lekarskiego, sojowy, lniany, olej z pestek winogron, olej z kukurydzy, z orzechów laskowych, konopny, z pestek moreli, z pestek śliwki, z amarantusa, z baobabu, olej z wiesiołka, z kiełków pszenicy, olej żurawinowy, z róży piżmowej, z nasion czarnej maliny, olej z nasion czerwonej maliny, olej z pachnotki, z zielonej kawy, z żurawiny
Włosy średnioporowate:
Tutaj z kolei dobre będą oleje jednonienasycone, głównie omega-9.
olej macadamia, oliwa z oliwek, olej arganowy, olej ryżowy, z orzechów laskowych, z pestek śliwki, z pestek brzoskwini, z pestek wiśni, z nasion papai, ze słodkich migdałów, kameliowy, z avocado, olej sezamowy.
Włosy niskoporowate:
Tutaj najlepiej sprawdzają się oleje nasycone i oczywiście masła.
olej kokosowy, palmowy, masło shea, olej kokosowy, babassu, rycynowy, masło kakaowe, masło mango, olej jojoba, olej z pestek granatu.

Myślę, że choć trochę ułatwię Wam decyzję co do doboru oleju. Warto jednak sprawdzać i eksperymentować. Jeśli macie możliwość, warto kupić zawsze malutkie opakowanie oleju/masła żeby sprawdzić czy nie będzie masakry na włosach, ewentualnie poprosić kogoś kto ma, o odlewkę ;) W kolejnym poście przejdę już do ostatniej kwestii, czyli do tego, jak w ogóle olejować, jakie są metody i ile przede wszystkim trzymać olej na włosach.

Do następnego :*

Annabelle Minerals - podkład kryjący natural fairest.

10 kwietnia 2015

Hej ;* W poprzednim poście mogłyście poczytać moje zachwyty nad pędzelkami Annabelle Minerals, a dziś chciałam Wam zaprezentować podkład tejże firmy. Kiedyś miałam okazję używać próbki tego podkładu, który starczył mi na dość długo. Tak więc kierując się tymi zachwytami wtedy, skusiłam się na pełnowymiarowy produkt. Byłam bardzo ciekawa czy sprawdzi się równie dobrze, a ja tymczasem będę miała w końcu podkład idealny. A czy faktycznie jest czym się zachwycać? O tym przeczytacie poniżej ;) Zapraszam do lektury.
 
Podkład kryjący w odcieniu Natural fairest. Kosmetyk może być stosowany na wszystkie partie ciała dla uzyskania matowego wykończenia oraz mocnego efektu krycia.  Aby nałożyć podkład mineralny: Wysyp odrobinę kosmetyku na wieczko słoiczka, Delikatnie zanurz pędzelek, Otrzep pędzelek z nadmiaru kosmetyku, Nakładaj kosmetyk kolistymi ruchami, kierując pędzel od wewnętrznych partii twarzy ku zewnętrznym, jakby wcierając podkład w skórę, Nałóż cienką warstwę.  Jeżeli okaże się to konieczne powtórz czynność nakładając kolejne warstwy aż do uzyskania pożądanego efektu. Właściwy, naturalnie wyglądający efekt uzyskasz po paru minutach od nałożenia podkładu, gdy minerały połączą się z Twoją skórą. Możesz też spryskać pędzelek wodą termalną lub hydrolatem, a następnie zanurzyć go w kosmetyku. Podkład uzyska wtedy kremową konsystencję. W celu idealnego dopasowania koloru podkładu dosyp do niego odrobinę podkładu o ton jaśniejszego lub ciemniejszego od wybranego odcienia. Źródło
Składniki: Mica, Titanium Dioxide, Zinc Oxide, Iron Oxide, Ultramarines
Podkład zamknięty jest w dość sporych gabarytów słoiczku. Całość prezentuje się uroczo i zarazem profesjonalnie. Słoiczek posiada również takie jakby sitko, które ułatwia nam aplikację. Możemy dzięki niemu wydobyć odpowiednią ilość produktu i działać. Choć przyznaję, że czasem zdarzyło mi się wysypać zbyt wiele i ubrudzić wszystko wokół... Możemy je również przekręcić, by w razie czego podkład nam się nie wysypywał podczas transportu. Słoiczek zawiera w sobie aż 10g produktu, przez co podkład jest bardzo wydajny. Niestety już na początku ta taka jakby zawleczka od sitka przestała mi się domykać. Powoduje to czasem osypywanie się podkładu na nakrętkę. Poza tym nie zauważyłam, by napisy się pościerały. Wszystko jest na tip top.
Podkład dostępny jest w 5 odcieniach w każdej grupie: Beige, Natural i Golden. Seria beige to odcienie w różowych tonach, natural to odcienie pośrednie, natomiast golden wpada w tony żółte. Ja postawiłam na najjaśniejszy kolor z serii natural, ponieważ moja skóra nie posiada przewagi ani żółtych ani różowych tonów. Jak widzicie na zdjęciu powyżej, podkład jest prawie biały. Ucieszyłam się z tego, bo wydawało mi się, że kolor będzie wręcz idealny. Natomiast już przy pierwszej aplikacji nastąpił mały zgrzyt. Odcień nieco ściemniał przez co delikatnie odznaczał się od szyi. Nie było to jednak jakoś szczególnie widoczne, więc dało się znieść. Ja aplikowałam podkład pędzlem typu flat top.
Już bezpośrednio po aplikacji podkład jest suchy, co jest zaletą minerałków. Można go dodatkowo przypudrować i wszystko wygląda całkiem nieźle. Niestety nie radzi sobie z większymi zmianami nad czym ubolewam. Podkreśla je niesamowicie, a suche skórki niestety są mocno podkreślone. Poza tym krycie nie jest złe. Na większe zmiany polecam korektor, a poza tym jest nieźle. Radzi sobie z moimi rozszerzonymi porami co jest dla mnie ważne. Ja wiem, że to podkład kryjący, a nie matujący, ale mat by się też przydał. Tutaj niestety zaczynam się świecić po około trzech godzinach po czym twarz potrzebuje dodatkowego przypudrowania. Co za tym idzie, delikatnie się ściera po tym czasie. Ale jest to ledwo widoczne, a reszta podkładu siedzi na twarzy tak około 7 godzin. Nie jest to zły wynik, ale ja potrzebuję niestety trochę więcej. Za to świetnie sprawdza się w roli cielistego cienia na powiekach. I w tym właśnie celu go zużywam. Na powiekach trzyma się cały dzień, cienie całkiem fajnie się z nim blendują, nie robi mi krzywdy ani nie wysusza powiek. W tej roli spisał się bardzo dobrze. Natomiast jako podkład, średnio. Ideału nie będę dalej szukać, bo już znalazłam, a ten podkład mogę polecić tym, którzy posiadają cerę normalną. U tych osób może sprawdzić się bardzo dobrze.
Dostępność/Cena:
Klik / 34,90 zł (4g) , 59,90 zł (10g)

Miałyście? Jakie są Wasze odczucia? :)

Pędzle Annabelle Minerals - do różu, pudru oraz do rozcierania cieni (pierwsze wrażenia)

8 kwietnia 2015

Hej ;* Cieszę się, że pierwszy post z serii o olejowaniu dobrze się przyjął ;) Tak jak mówiłam, w końcu będę mogła wszystkich pytających mnie o te sprawy śmiało odsyłać do konkretnej zakładki, gdzie wszystko będzie wytłumaczone najlepiej jak potrafię. Dziś jednak odbiegamy od tematu olejowania, a wchodzimy na zupełnie inny, ale myślę, że równie ciekawy. Dzisiaj chciałam Wam zaprezentować zabawki, które jakiś czas temu wpadły do mnie dzięki uprzejmości pani Doroty, a mianowicie pędzelki ;) Firma Annabelle Minerals zawsze kojarzyła mi się jakoś dobrze. Pamiętam próbki podkładów, które starczyły na dość długo i bardzo mi podpasowały. Z miłą chęcią wróciłam więc do marki ponownie. Tylko teraz pytanie czy po raz kolejny się nie zawiodłam? A może wręcz przeciwnie? Dziś moje pierwsze wrażenia na temat trzech pędzelków - do różu, pudru i rozcierania cieni. Pod każdym z nich wrzucę Wam bezpośredni link, gdzie możecie je dostać. A tymczasem zapraszam do lektury ;)
Pędzle do makijażu to coś, co w czasie rozwijania swoich umiejętności jest po prostu niezbędne. Puder oczywiście można nałożyć specjalną gąbeczką, cienie pacynkami, no ale przecież po to ktoś genialny wymyślił pędzle, by było nam zwyczajnie prościej, tak? Ja na początku zaczynałam z najzwyklejszymi pędzelkami z chińczyka (ale jak chyba większość z nas), ale z czasem i w miarę dorastania zdałam sobie sprawę, że pora postawić na coś profesjonalnego. I tak powolutku w mojej kosmetyczce zaczęły się pojawiać pędzle, które pozwoliły mi po pierwsze rozwinąć swoje umiejętności, a po drugie poczuć się bardziej "profesjonalnie". Niedawno też trafił do mnie zestaw tych trzech pędzelków, które zasłużyły sobie na osobny post. Cała szata graficzna pędzli Annabelle Minerals jest identyczna i zarazem charakterystyczna. Drewniany, jasny trzonek, metalowa skuwka i napis na każdym pędzlu informujący nas o "firmowym" pochodzeniu.
Pędzelek do rozcierania cieni bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Wykonany jest bardzo solidnie, skuwka nie odkleja się od reszty pomimo mycia i częstego używania. Włosie myje się bardzo przyjemnie i szybko, wysycha również w przyzwoitym tempie. Po wieczornym myciu, rano pędzel jest już gotowy do użycia. Włosie nie zmieniło swoich właściwości, nie jest sztywne, a wręcz bardzo delikatne i mięciutkie. Zaskoczyło mnie to, bo jest naprawdę mocno zbite. Robienie makijaży z jego pomocą to bajka. Jest równo przycięte, nie wypada nawet podczas mycia, nie odkształca się. Jest to taka kuleczka, podobna nieco kształtem do osławionej kuleczki Essence. Niemniej jednak ten jest bardziej zbity i nadaje się o wiele lepiej do nakładania cieni. Można nim śmiało zrobić smoky eye, ponieważ precyzyjnie i dokładnie aplikuje cień. Ciężko nim blendować razem ze sobą cienie ze względu na tą zbitość. Natomiast do ich nakładania i rozcierania kredki nadaje się wręcz idealnie. Mi dzięki niemu udaje się zrobić całkiem fajne smoky z dość ciężką w obsłudze kredką, której myślałam że nigdy nie zużyję do niczego... Godny polecenia pędzelek. Możecie go dostać tutaj za 21,90 zł.
Kolejny pędzel to pędzel do pudru. Tutaj również się nie zawiodłam. Włosie także jest mocno zbite, równo przycięte. Wysycha równie szybko jak poprzednik. Skuwka także trzyma się bardzo dobrze, a włoski nie wychodzą. Nakładanie nim pudru to istna bajka. Mogła bym się nim miziać po twarzy cały dzień. Jest delikatny, mięciutki i świetnie współpracuje z pudrem sypkim. Domywa się bardzo łatwo i szybko. Nie ma co się nad nim dużo rozwodzić, bo jest równie dobry jak poprzedni i... kolejny pędzel ;) Do kupienia tutaj za 32,90 zł.
Na deser zostawiłam pędzel do różu. Ja go osobiście używam do bronzera, który jest dla mnie bardzo ważny w codziennym makijażu. Pędzelek jest skośnie ścięty, równo przycięty. Włosie również nie wypada, jest zbite i szybko wysycha. Nakładanie nim bronzera to czysta przyjemność. Nie robi nam plam, za to precyzyjnie rozciera to co trzeba. Nigdy nie zdarzyło mi się nim zrobić sobie krzywdy, gdzie przy innym pędzlu już niestety tak... Pędzel, dzięki któremu mogę fajnie wykonturować sobie buźkę, po prostu. Do kupienia tutaj za 32,90 zł.
***
Ja wiem, że dzisiejszy post wygląda dość dziwnie, bo pędzle są zachwalane. Ale każda z Was, która miała do czynienia z tymi pędzelkami przyzna mi rację. Pędzle są świetne w każdym calu. No, może przyczepić bym się mogła do tego, że z czasem zetrą się napisy. Ale niestety u większości firm tak jest. Te pędzle podbiły moje serducho i myślę już nad zakupem kolejnych. Przydał by mi się jeszcze jeden do różu (już faktycznie do różu :D) i może jeszcze jakiś do cieni. Pokochałam je i mam nadzieję, że Was też zarażę tą miłością ;) Ceny nie są wygórowane w stosunku do ich jakości. Jest wiele droższych pędzli, które jakościowo są identyczne jak te ;)

Miałyście pędzelki AM? Jakie są Wasze wrażenia? Dajcie znać! ;)

Olejowanie włosów cz.I - Porowatość.

7 kwietnia 2015

Hej ;* Święta, święta i po... ;) Jak zwykle czas szybko ucieka. Tylko pytanie kiedy i kto będzie spalał to co się zjadło :D No, ale skoro już po świątecznym szale, to śmiało można wracać do blogowego życia i kolejnych postów. Jak wiecie, moje włosy jeszcze rok temu były mocno zniszczone, praktycznie do ścięcia. Ale ja się nie poddałam, a o tym jak je uratowałam, mogłyście przeczytać tutaj. Mimo to, dostaję dość często pytania na temat samego olejowania. Od czego zacząć? Jaki olej wybrać? Jak długo trzymać go na włosach i jaka metoda będzie odpowiednia? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w cyklu kolejnych postów, tak jak najlepiej będę umiała. Dziś zajmiemy się porowatością włosa, czyli tak naprawdę, samego początku naszej drogi ;) Włosy są niewątpliwie atutem każdej kobiety. Piękne, zdrowe i lśniące to coś o czym marzy każda z nas. Mi udało się to osiągnąć, ale jeszcze nie w 100%. Oczywiście to wszystko metodą prób i błędów. Najważniejsze jest jednak, by się nie poddawać. Nie zawsze efekty będą widoczne od razu, ba, najczęściej trzeba na nie długo czekać. Sama byłam na skraju rezygnacji, ale twardo starałam się trzymać zasad. Włosy po roku bardzo mi się za to odwdzięczyły, a ja jestem mądrzejsza właśnie o ten czas. Nie będę jednak przedłużać i zapraszam na post w pigułce.
Źródło
Na początku drogi pada pytanie: "Czy olejowanie jest dla mnie?"
Jeśli masz problem ze swoimi włosami, nie wiesz jak je ujarzmić, bądź straciłaś już nadzieję na to, że mogą wyglądać dobrze, to zdecydowanie olejowanie jest dla Ciebie. Jestem tego zdania, że tylko włosy nieniszczone zabiegami, farbowaniem czy temperaturą nie potrzebują olejów. Cała reszta jak najbardziej tak. Choć znam też przypadki, gdzie włosy nieniszczone niczym również potrzebują ratunku... A skoro olejowanie jest dla Ciebie, to...
Co to jest właściwie porowatość włosów? Czy ma to związek z doborem oleju?
Oczywiście, że ma związek i to ogromny. Jeśli uda nam się dobrać odpowiedni olej do naszej porowatości, wówczas włosy nam się odwdzięczą pięknym wyglądem. Jeśli natomiast źle wybierzemy, na naszej głowie pojawi się efekt odwrotny, czyli ogromny puch i przesuszenie. Sama przez to przeszłam. Od tego jaką porowatość włosów posiadamy zależy dobór odpowiedniej pielęgnacji. Dobrze określona porowatość=odpowiedni olej=mniej wydanych pieniędzy w błoto=piękne włosy.
Każdy włos posiada swoją "obudowę", która zbudowana jest z łusek. Chroni ona przed nadmiernymi urazami, np. ugniataniem, wycieraniem, promieniowaniem słonecznym. No dobra, ale co ma porowatość do obudowy? Porowatość to nic innego jak sposób ułożenia tych właśnie łusek :) Są one albo mocno, średnio albo wcale nie rozchylone.
W takim razie jak mogę określić porowatość?
Ja zaczęłam metodą prób i błędów. Wiedziałam mniej więcej gdzie szukać, ale i tak nie obyło się bez wpadek. Ale można to sprawdzić. 
Włosy wysokoporowate: bardzo łatwo zmoczyć, ale równie szybko schną. Są jak siano, suche, łatwo się puszą, są podatne na różnego rodzaju stylizacje. Takie włosy często są kręcone, niszczone prostownicą lub suszarką. Włosy wysokoporowate bardzo często posiadają blondynki.
Włosy niskoporowate: nie poddają się stylizacjom, są zdrowe i gładkie, są oporne na farbowanie i upinanie.
Włosy średnioporowate: Znajdują się pomiędzy wysoką a średnią porowatością.
Można też prostą metodą. Wlewamy do szklanki czystą wodę. Kładziemy na jej powierzchni kilka czystych (bez odżywek, silikonów i innych produktów) włosów. Jeśli opadną w przeciągu dwóch minut-wysokoporowate. Jeśli po dłuższym czasie-średnioporowate. A jeśli wcale mamy do czynienia z włosami niskoporowatymi.

Myślę, że choć trochę Wam pomogłam. Nie chciałam robić posta tasiemca, tak więc dziś skończymy tylko na tym. W kolejnej części wrzucę Wam dobór oleju do porowatości wraz ze spisem. Chciałam taką pigułkę postów mieć również u siebie, żebyście nie musieli szukać gdzieś indziej ;)Dajcie znać, czy post Wam się przydał i czy chcecie więcej takich włosowych "pogadanek" :)

 -------------------------
 "sklep-kosmetyki naturalne"

Marzec w pigułce. Podsumowanie.

3 kwietnia 2015

Hej ;* Mamy już kwiecień, czyli wypadało by wrzucić podsumowanie marca. Wiosna coraz wyraźniej budzi się do życia, choć pogoda nas nie rozpieszcza... Wczoraj i przedwczoraj to chyba była jakaś kpina :D Na zmianę słońce, deszcz, śnieg, a przy każdym z nich ogromna wichura... I tak w kółko co mniej więcej pół godziny. A dodatkowo dzisiaj musiałam oddać swoje ukochane botki do reklamacji. Mimo to, marzec mogę zaliczyć jako dość intensywny i udany miesiąc. Po pierwsze-praktyki. Jak wiecie, albo i nie, cały marzec odbywałam praktyki. Miejsce, które wybrałam nie było przypadkowe. Mimo małego oporu opiekuna praktyk z uczelni (i na moją własną odpowiedzialność) postanowiłam zrobić praktyki na policji. Nie ukrywam, że wiążę z tym swoją przyszłość. Było bardzo ciekawie i interesująco. Przeszłam takie małe ( a może i spore) przeszkolenie. Dodatkowo w marcu odbyło się kolejne spotkanie blogerek. Było to najlepsze spotkanie do tej pory. W marcu również wypadał dzień kobiet, który spędziłam zarówno z moim N., wcześniej z blogerkami, a 6 marca na komendzie. Intensywne trzy dni z rzędu :P A uwieńczeniem były 25 urodziny N. Jak widzicie, miesiąc dość intensywny i zarazem ciekawy. Po resztę zapraszam na zdjęcia ;)
1.Po spotkaniu blogerek mój N. musiał odebrać mnie z Zielonej Góry, ponieważ nie miałam jak się wydostać stamtąd. Postanowiliśmy wówczas świętować dzień kobiet, który przypadał następnego dnia. Wpadliśmy na najpyszniejszą pizzę w Zielonej, a mianowicie do DaGrasso. Polecam jak najbardziej.
2.A w niedzielę, czyli już dokładnie 8 moje Słońce obudziło mnie taką oto piękną różą ;)
3.A żeby było mało, na komendzie również świętowałam z ciachem i herbatką. Panowie postanowili sprawić pracującym tam kobietkom niespodziankę ;) Dodatkowo dostałam różyczkę i czekoladki.
4.A 7 marca świętowałyśmy dzień kobiet w Gorzowie Wlkp. z blogerkami. Najlepsze dziewczyny pod słońcem <3 Uwielbiam je i już nie mogę się doczekać kolejnego spotkania.
5.A przed samym spotkaniem miałyśmy z Anią trochę czasu i wpadłyśmy do Mac'a na małe co nieco.
6.Znów spotkanie. Od kochanej Agi dostałam odlewkę słynnego Revlona. Dzięki temu miałam okazję sprawdzić jak się u mnie sprawdzi, nie wydając kasy w błoto. Już wiem, że jak tylko wykończę to co mam, zamawiam pełnowymiarowe opakowanie. Ideał nad ideały po prostu.
7.Tak, tak, tak! Jestem jak najbardziej na tak dla nowego serialu. Pomijam fakt, że gra tam moja miłość z czasów dorastania - Maciek Zakościelny. Serial jest idealny w każdym calu. Mam nadzieję, że powstanie druga seria, bo jedna to zdecydowanie za mało.
8.A tutaj selfie z moją Mysią. Tak sobie czasem leżymy, jak nie chce nam się nic :D Typowy leń.
9.Spróbowałam, nie polecam. Zdecydowanie smaczniejsze jest własnej roboty. I oczywiście bez chemii. A tutaj niestety sama chemia w proszku w dodatku mało smaczna...
10.Chwaliłam się na IG, pochwalę się i tutaj. Taki tort udało mi się zrobić. Przyznaję, że pierwszy w życiu (i oczywiście samo ciasto zrobione za drugim podejściem...). Nie poradzę nic, że mam dwie lewe ręce. Ale już będę na przyszłość pamiętała co i jak.
11.Nowe zabawki. Niedługo postaram się dodać recenzje zarówno pędzli jak i podkładu. Na razie powiem tyle, że pędzle spisują się rewelacyjnie. Miło wracać do dobrych marek.
12.A na koniec odkopana z szafy koszula. Nie wiem dlaczego jej nie nosiłam. Teraz stała się moją ulubioną rzeczą z szafy. Przeleżała trochę, a teraz przeżywa drugą młodość haha :P

A Wam jak minął marzec? :)

Pianka do mycia twarzy śliwka i figa - Eco receprtura Starej Mydlarni.

1 kwietnia 2015

Hej ;* Wczoraj na blogu zagościł wpis odrobinę męski, a dziś znów wracamy do kobiecego rytmu ;) Zauważyłam, że wpisy typu "Męskim okiem" niezbyt cieszą się Waszym uznaniem. Szkoda, bo myślałam, że będą równie przydatne. W każdym razie odpuszczę chyba sobie i zajmę się typowymi babskimi wpisami. Dziś jeden z nich. Chciałam Wam przedstawić piankę do mycia twarzy również ze Starej Mydlarni. Firma posiada swego rodzaju renomę, na którą oczywiście zasłużyła dobrymi produktami. Pianka to już kolejny produkt, który miałam okazję używać. Ciekawi jesteście, czy sprawdziła się równie dobrze, jak inne kosmetyki? Po to zapraszam do dalszej części.
PLUM FIG Delikatna oczyszczająca pianka do mycia na bazie składników pochodzenia naturalnego o zapachu dojrzałej śliwki i figi. Zawiera łagodne substancje myjące, glicerynę roślinną, ekstrakt z kwiatów słodkiej pomarańczy oraz witaminę E i B5. Innowacyjna formuła mydła w formie puszystej pianki sprawia, że skutecznie usuwa zanieczyszczenia i pielęgnuje skórę, pozostawiając ją dobrze nawilżoną. Ekstrakt z centelli azjatyckiej ma działanie regenerujące i przeciwbakteryjne. poj. 180 ml  Źródło
Pianka zamknięta jest w plastikowej butelce z pompką. Całe szczęście jest ona przezroczysta, dzięki czemu widać ile jeszcze produktu nam zostało. Nalepka się nie odkleja, nic się nie niszczy. Szata graficzna jest całkiem interesująca. Sama w sklepie na pewno zwróciła bym na nią uwagę. Pompka się nie zacina. Do dokładnego umycia twarzy wystarczy około półtora pompki. Pierwszy raz miałam do czynienia z pianką. Zawsze jakoś byłam oporna do tego typu produktów. Tutaj po pierwszych wrażeniach byłam podekscytowana i brnęłam w tą ciekawość dalej...
Pianka jest biała, delikatna, puszysta. Uwielbiam miziać się nią po twarzy. Zapach ma dość specyficzny, trochę nie mój. Gdzieś tam śliwkę i figę czuć, choć tak jak mówię, to nie mój zapach. Utrzymuje się jeszcze chwilę po aplikacji, ale dość szybko wyparowuje. Pod wpływem mokrej skóry twarzy, pianka delikatnie się rozpływa, ale nie umniejsza to jej właściwościom. Pianka świetnie domywa resztki makijażu i usuwa to co niepotrzebne. Czy działa antybakteryjnie, tego nie zauważyłam. Niespodzianki jak były, tak są. Nawilżenia też nie zauważyłam. Produkt jest dobry jeśli chodzi o doczyszczanie zanieczyszczeń z naszej twarzy. Polubiłyśmy się. Myślę, że za jakiś czas sięgnę po nią ponownie (tylko tym razem wersję pomarańczową). Oczywiście jeśli tą uda mi się wykończyć, bo jest szalenie wydajna. Po codziennym używaniu przez miesiąc ubyło jej zaledwie około 1/6 opakowania. Czyli spokojnie na pół roku wystarczy. Nie spodziewałam się aż takiej wydajności ;) Polecam, jeśli lubicie oczyszczające pianki w niskiej w stosunku do wydajności ceny.
Dostępność/Cena:
Klik / 19zł (180ml)

Jakie pianki jeszcze polecacie? Spodobał mi się taki sposób mycia twarzy :P