Hej Kochani :)
Jak tam u Was weekend? Ja ciągle odpoczywam i dopieszczam bloga :) Staram się tu pojawiać tak często jak tylko mogę. Musicie jednak też zrozumieć, że spędzam też mnóstwo czasu z moim N. Korzystam z wolnego jak tylko się da :) Potem zacznie się nowy semestr i znów nauka. A po pięknie zdanej sesji należy mi się też odrobina odpoczynku.
Dziś wpadam do Was z jak na razie ostatnią recenzją w kategorii pielęgnacja. Dziś na tapetę leci maseczka od Mariona, którą dostałam już spory czas temu. Najwyższa pora więc coś nieco na jej temat napisać. Ale nie martwcie się, wracam z kolorówką w następnej notce. Jeszcze się zastanawiam co konkretnie, ale na 100% kolorówka. Widzę, że posty pielęgnacyjne nie przypadają Wam do gustu. Jednak część jest obowiązkowym punktem programu. Sama wolę czytać posty wolne od tego, ale jak mus to mus jak to mówią :) Ale, ale... Zapraszam do czytania :)
Na początku maskę miała testować mama. Uznałam, że będzie dla niej
bardziej przydatna. Jednak leżała i leżała, a czas gonił. Postanowiłam
więc użyć ją ja. Ale od początku... Opakowanie jak widzicie na
zdjęciach. Zwykły kartonik z mnóstwem informacji. W środku znajdziemy
woreczek (?) z przezroczystą, lekko żelową cieczą w środku. Myślę sobie,
gdzie jest ta maseczka, bo ja widzę tylko i wyłącznie wodniste coś. Ale
otworzyłam i... Jest i ona. Przezroczysta maseczka. Oczywiście
wcześniej należało wylać dość sporą część tej cieczy by dostać się do
głównej bohaterki. Niemniej jednak udało mi się ją wyjąć. Maska okazała się mokra i zimna. Zanim jednak ją rozłożyłam, minęło trochę czasu. Powiem Wam, że zaczęłam
się już nieco denerwować, bo nie mogłam sobie poradzić. Zdecydowanie
wolę takie maseczki, które wyciska się z saszetek. Tutaj tego nie
uraczyłam, ale tym bardziej byłam ciekawa. Do tej pory używałam tylko
takich, a tu mała niespodzianka
Ale okej, udało mi się ją rozłożyć po długiej walce. Uciekała mi skubana z rąk, wyślizgiwała się. Pierwsza próba nałożenia jej na twarz skończyła się niepowodzeniem. Ciężko było mi ją rozłożyć na buźce. Za drugim razem to samo. Za trzecim gdy już traciłam cierpliwość, zaczęła się w końcu przyklejać do twarzy,ale znowu coś nie tak. Albo mam niewymiarową twarz, albo maska była nie tak wycięta. Nie mogłam za żadne skarby jej dopasować. Niestety skończyło się tak, że część płynu zaczęła mi spływać do oczu, część do ust a reszta do nosa... Nie dość, że w pewnym momencie nie chciała się trzymać, to dodatkowo czułam straszny dyskomfort. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją trzymać nawet te 15 minut. Od razu ją zdjęłam i wylądowała w koszu... Niestety produkt się u mnie nie sprawdził. Ja naprawdę próbowałam, ale nie dałam rady... Jeśli mam mieć maseczkę na twarzy, to musi być ona praktycznie niewyczuwalna. A tutaj była aż nadto uciążliwa. Nie polubiłyśmy się. Szkoda, bo liczyłam na więcej.
Dostępność/Cena:Klik/6,50
Miałyście? Polecacie jakieś inne maseczki z Mariona?
Ja ostatnio używałąm podobnej ale okazała się nawet ok, choć też problem z dopasowaniem jej miałam cięzki, jeszcze później ciągle się odklejała...
OdpowiedzUsuńDlatego od tej pory będę stawiała tylko na maseczki takie z saszetek wyciskane ;)
UsuńWspółczuję przejść z tą maseczką, wiem że jej nie tknę przynajmniej. :)
OdpowiedzUsuńWiesz, może u Ciebie się sprawdzi :)
UsuńSzkoda ze nie spisała sie jak potrzeba ;(
OdpowiedzUsuńA no szkoda :(
UsuńOj szkoda, że się nie sprawdziła, dobrze, że nie zrobiła Ci jakiejś krzywdy!
OdpowiedzUsuńNie miała za bardzo nawet szansy :D
UsuńNie miałam, ale z ciekawości chętnie bym przetestowała tego typu maseczkę.
OdpowiedzUsuńJa po tego typu maseczki więcej nie sięgnę ;)
Usuń